Zamiast płatnych urlopów wychowawczych, państwo proponuje „tańsze” rozwiązanie: żłobki. Pedagodzy, psycholodzy i pediatrzy biją na alarm: to będzie drogo kosztować nas wszystkich. A zwłaszcza dzieci.
Polskie Towarzystwo Pediatryczne, Polskie Towarzystwo Psychiatryczne, Polskie Towarzystwo Psychologiczne, krajowy konsultant ds. psychiatrii dzieci i młodzieży, Fundacja „ABCXXI – Cała Polska Czyta Dzieciom” – te i inne instytucje protestują przeciwko tzw. ustawie żłobkowej. Wymienione środowiska zostały całkowicie pominięte w tworzeniu nowego prawa dotyczącego najmłodszych. Zamiast autorytetów z pediatrii i psychologii, autorzy ustawy zapytali o zdanie związki zawodowe, Business Centre Club i Konfederację Pracodawców Prywatnych Lewiatan. Nieprzypadkowo wymieniamy te instytucje na początku. Wybór jednych i pominięcie drugich przełożyło się bezpośrednio na kształt ustawy, zupełnie ignorującej potrzeby rozwojowe dziecka i tylko pozornie zaspokajającej tzw. wymogi ekonomiczne rodziny i państwa. Z naciskiem na „państwa”.
Zepsuty kalkulator
Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda zachęcająco. Ustawa – sztandarowy projekt minister pracy Jolanty Fedak – ma być lekarstwem na nieustanny dylemat rodziców: co zrobić z dzieckiem po skończonym urlopie macierzyńskim, kiedy trzeba pracować, żeby utrzymać rodzinę. Nie każdy może pozwolić sobie na zatrudnienie niani, nie wszyscy też mają możliwość zostawić na kilka lub kilkanaście godzin dziecko pod opieką dziadków. Coraz mniej rodzin przecież może sobie pozwolić na to, by tylko jedno z małżonków pracowało, a drugie przeszło na bezpłatny urlop wychowawczy. Niezmieniony od wielu lat zasiłek wynosi zaledwie 400 zł i dotyczy tylko osób żyjących w ubóstwie (próg dochodowy również nie był rewaloryzowany od dawna i wynosi 504 zł na osobę w rodzinie). Jest jednak, ogłasza
z entuzjazmem rząd, świetne wyjście: można oddać dziecko do żłobka. Dotąd zaledwie, jak podkreślają zwolennicy ustawy, 2,6 proc. dzieci w Polsce korzysta z tej formy opieki. Nowe prawo ma ułatwić zakładanie żłobków, przez co odsetek uczęszczających do nich dzieci powinien wzrosnąć. W ten sposób rząd chwali się, że realizuje ogólnounijne cele strategii lizbońskiej, która zakłada, że do 2012 roku w całej Unii Europejskiej jedna trzecia dzieci w wieku do 3 lat powinna być objęta opieką w żłobkach.
Tymczasem specjaliści alarmują, że po pierwsze ustawa, poprzez wprowadzenie mniejszych wymagań wobec takich placówek (co ma pomnożyć ich ilość), obniży standardy panujące w żłobkach. Właściwie intencje twórców ustawy wyraził rzecznik rządu Paweł Graś, który w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” przyznał bez zająknięcia, że „jednym z założeń pracy nad tą ustawą było znalezienie takich rozwiązań, które byłyby »bezkosztowne«. Użyty przez Grasia nowotwór językowy dobrze oddaje kierunek myślenia o polityce rodzinnej państwa w Polsce: dziecko jest pewnym obciążeniem, z którym trzeba sobie jakoś „bezkosztownie” poradzić. Tyle że problem nie tkwi tylko w obniżeniu jakości (w porównaniu z obecnie działającymi) mających powstawać jak grzyby po deszczu miejsc dla maluchów. Chodzi o to, że „bezkosztowność” leży u podstaw samej idei żłobków: to dla państwa ciągle tańsze rozwiązanie niż wprowadzenie płatnych urlopów wychowawczych, które rozwiązałyby dylemat: niania, babcia albo żłobek. Jest to jednak lokata krótkoterminowa i szkodliwa dla samych zainteresowanych. W tych zawodach potrzebna jest inwestycja.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina