Jest ich siedmioro: lekarz i sześcioro instruktorów. Jesienią wrócili ze szkolenia w USA, gdzie zdali trudne egzaminy. A przed miesiącem założyli przy sanktuarium w Licheniu poradnię naprotechnologii, czyli leczenia niepłodności moralnymi metodami.
Dzięki naprotechnologii dzieci rodzą się nawet parom, u których nie powiodło się zapłodnienie in vitro. – Jak w każdym dziale medycyny, mamy sukcesy i porażki – mówi Jacek Czerniak, lekarz z licheńskiej poradni naprotechnologicznej. – Dr Boyle, lekarz naprotechnologii z Irlandii, w grupie kobiet do 37. roku życia, które przeszły po dwa nieskuteczne zabiegi in vitro, osiągnął aż do 40 proc. żywych urodzeń – dodaje. Takie informacje nie przebijają się do telewizji. A jeśli już pojawi się tam nazwa „naprotechnologia”, to dziennikarze proszą o wytłumaczenie, co to takiego, szefów klinik... in vitro. Czyli ludzi, którzy zarabiają na bardzo drogiej, konkurencyjnej procedurze sztucznego zapłodnienia. Gdyby wielokrotnie tańsza naprotechnologia upowszechniła się, psułaby biznes klinikom in vitro. Najostrzej naprotechnologię krytykuje emerytowany prof. Szamatowicz z Białegostoku, który jako pierwszy w Polsce przeprowadził zabieg in vitro. W szale krzewienia postępu prof. Szamatowicz nazwał „ciemnogrodem” nawet stu polskich naukowców, w tym profesorów genetyki, którzy z powodów naukowych opowiedzieli się przeciw in vitro w liście otwartym.
Omaha szkoli Polaków
Mimo to w Polsce przybywa ośrodków stosujących naprotechnologię. Największe są w Lublinie, Białymstoku i Warszawie. Teraz na mapie Polski pojawiła się też poradnia w Licheniu w Wielkopolsce. Jest szansa, że będzie się rozwijać. Jacek Czerniak, który jest lekarzem rodzinnym i internistą, zorganizował już grupę ginekologów, przychylnych naprotechnologii i gotowych do współpracy oraz w przyszłości do uczenia się tej metody. W Polsce wręcz wybuchło w zeszłym roku zainteresowanie naprotechnologią. – Rok temu w całej Polsce było tylko kilkunastu instruktorów i lekarzy stosujących tę metodę. Tymczasem w grudniu na konferencję przyjechało już 30 lekarzy naprotechnologów i 40 instruktorów, którzy są na różnych etapach szkolenia – mówi Katarzyna Muzykiewicz, jedna z instruktorów metody. – Na konferencję na Uniwersytecie Medycznym w Poznaniu przyszło 600 osób, w tym wielu zainteresowanych studentów medycyny. Polacy tacy są, że szybko się zapalają. Mam nadzieję, że tym razem to nie będzie słomiany zapał – mówi.
Ojcowie marianie z Lichenia wysłali na specjalistyczne szkolenie do USA lekarza oraz sześciu instruktorów. Naprotechnologii uczyli się w Instytucie Pawła VI w Omaha od twórcy tej metody, dr. Hilgersa. Zdali bardzo trudne egzaminy. Kolejne będą zdawać wiosną. Do tego czasu mają już obowiązek prowadzić pacjentów. – Póki jesteśmy studentami, na bieżąco konsultujemy z Amerykanami karty zapisów obserwacji, które prowadzą nasze pacjentki – mówi Katarzyna Muzykiewicz. Te karty opierają się na wypracowanym przez dr. Hilgersa modelu Creightona. Pacjentki bardzo dokładnie obserwują swój cykl. Dzięki temu lekarz naprotechnolog jest w stanie zauważyć w nim nieprawidłowości, które inni lekarze do tej pory przeoczyli. Na przykład okazuje się, że jedna z faz cyklu jest zbyt krótka, żeby zarodek mógł się zagnieździć w macicy. W takim przypadku nawet in vitro się nie uda. Często okazuje się, że dotychczasowe, długoletnie leczenie było błądzeniem po omacku w ślepych uliczkach, bo zabrakło pełnego rozpoznania. – Często jedno spojrzenie na dobrze zapisaną kartę obserwacji pozwala postawić celne rozpoznanie – twierdzi Jacek Czerniak.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak