Za kulisy wchodzą zazwyczaj tylko aktorzy. Przecieki z WikiLeaks sprawiły, że za scenę wdarły się miliony ciekawskich oczu. Wielu widzów było zaskoczonych, że kulisy w ogóle istnieją.
Jeśli ktoś wierzył, że stosunki międzynarodowe polegają wyłącznie na poklepywaniu się po plechach, szerokich uśmiechach przywódców przed kamerami i grzecznościowej wymianie komplementów, to w pewnym sensie dobrze się stało, że o „wycieku stulecia” mówi cały świat. Pytanie, kto za tę edukację płaci.
WikiLekcja
Julian Assange, współtwórca i twarz WikiLeaks, właściwie zafundował mieszkańcom globu pogłębioną lekcję wiedzy o społeczeństwie. Okazuje się bowiem, że oprócz oficjalnych komunałów wygłaszanych przy okazji konferencji prasowych istnieje jeszcze zupełnie inny poziom relacji między państwami, w którym jedną z zasad jest wzajemna nieufność. Nawet między sojusznikami. A także skomplikowana gra, której stawką są bardzo konkretne interesy, bezpieczeństwo, a czasem tylko prestiż. Z jednej strony nie jest to żadne odkrycie Ameryki. Przynajmniej dla samych zainteresowanych, czyli zawodowych dyplomatów i rządzących. To, że po tylu rewelacjach, odsłaniających kuchnię wielkiej polityki, żaden kraj nie zerwał stosunków dyplomatycznych z USA, świadczy o dwóch rzeczach: po pierwsze dużą część podobnych informacji na bieżąco gromadzą służby wywiadowcze poszczególnych krajów, a po drugie wszyscy (przynajmniej ci najwięksi) robią dokładnie to samo.
To znaczy „obgadują” przywódców, robią podchody, szpiegują. I tu, niestety, trzeba zarzucić twórcy WikiLeaks, że ta pogłębiona lekcja jest jednak mocno ograniczona: otrzymujemy bowiem podręcznik o działaniu przede wszystkim dyplomacji amerykańskiej. Jeśli nawet uznać, że mamy prawo do poznawania tajnej i poufnej korespondencji ambasadorów, to dlaczego podczas tej lekcji nie poznajemy treści również not ambasadorów np. Chin, Rosji czy Iranu? Są dwie możliwości: albo w szeregach tych trzech ostatnich nie ma zdrajców, którzy udostępnią dokumenty na zewnątrz, albo szef WikiLeaks prowadzi swoją prywatną wojnę przeciwko USA. Chyba że w grę wchodzi też trzecia możliwość i wojna wcale nie jest prywatna.
Anonimowi Samarytanie
To oczywiście pytanie o źródła finansowania WikiLeaks. Rocznie portal potrzebuje ok. 200 tys. dolarów na utrzymanie. Sam Julian Assange, który odpowiadał na pytania „Wall Street Journal”, przyznał, że w tym roku otrzymał już ponad milion dolarów od różnych darczyńców. System przepływu pieniędzy do WikiLeaks wydaje się dość skomplikowany. Assange mówi o fundacji Wau Holland z siedzibą w Berlinie, która ma być czymś w rodzaju centrum całej machiny. Ponieważ fundacja w Niemczech nie musi ujawniać swoich darczyńców, nazwiska „dobrych wujwwków” pozostają tajemnicą. Ale na Berlinie świat się nie kończy. Assange twierdzi, że w każdym kraju działa pod przykrywką innej instytucji. I tak w Szwecji wydaje gazetę, a we Francji prowadzi bibliotekę, natomiast w USA WikiLeaks prowadzi dwie organizacje filantropijne.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina