Traktat lizboński miał wzmocnić Unię Europejską. Po roku jego funkcjonowania istnieje zagrożenie, że znajdziemy się raczej na prostej drodze do jej rozpadu.
Takiej kampanii reklamowej nie miał żaden z pomysłów, które co jakiś czas rodzą się w głowach brukselskich urzędników. Traktat lizboński przedstawiano jako dziejową konieczność. Bez niego – przekonywali eurokraci – Unia nie będzie w stanie sprostać wyzwaniom XXI wieku ani konkurować z gospodarkami USA czy Chin, nie będzie też w stanie mówić jednym głosem w sprawach istotnych dla bezpieczeństwa międzynarodowego.
Wola ludu (Brukseli)
Brukselę wspierali oczywiście najważniejsi gracze na europejskiej scenie, przede wszystkim Angela Merkel i Nicolas Sarkozy. To oni najaktywniej zabiegali w pozostałych stolicach, by jak najszybszej ratyfikowano traktat. A wątpiących i otwartych przeciwników skutecznie zepchnięto do getta ciemnogrodu i eurosceptyków. Przypomnijmy, że traktat lizboński jest niemalże kopią swojej poprzedniczki nieboszczki, czyli konstytucji europejskiej, którą w referendach odrzucili zgodnie Holendrzy i Francuzi. Wizjonerzy oczywiście nie mogli się zgodzić na głos ludu, dopóki nie odpowiadał on woli wizjonerów. Po małym liftingu przedstawiono zatem traktat lizboński, ale właściwej oceny mieli już dokonać tylko rządzący, nie zaś nierozumiejący powagi sprawy obywatele.
Żeby jednak nie drażnić, zrezygnowano z hymnu, flagi i jeszcze paru „drobiazgów”, które mogłyby sugerować, że tym razem tylnymi drzwiami przepychamy ten sam projekt. To zapewniło sprawne przepchnięcie traktatu przez większość parlamentów narodowych. Problem stanowiła tylko Irlandia: w referendum (do którego przeprowadzenia zobowiązuje tamtejsza konstytucja) mieszkańcy Zielonej Wyspy odrzucili dokument. Kraj ten znalazł się pod niesamowitą presją, aby referendum powtórzyć, no bo przecież zaszła pomyłka. Co też się stało, i wreszcie (1 grudnia 2009) ten niekochany przez dużą część Europejczyków projekt stał się obowiązującym prawem. Odtąd wszystko w Unii miało przebiegać sprawniej, bardziej profesjonalnie, zgodnie i nowocześnie.
Szok
Już niespełna rok po wejściu w życie traktatu okazało się, że trzeba wprowadzić w nim niezbędne (jak zwykle) zmiany. Przyczyną był szok, jaki strefa euro przeżyła na skutek kryzysu w Grecji. Okazało się, że na coś takiego zjednoczona Europa nie była przygotowana. Na niedawnym szczycie UE, pod wyraźnym naciskiem Niemiec, przywódcy zgodzili się wprowadzić do traktatu mechanizm antykryzysowy, który pozwoli w przyszłości na przekazywanie pomocy bankrutującym krajom. Projekt zmian ma powstać do grudnia, potem zostanie poddany ratyfikacji. Sprawa jest coraz bardziej aktualna, bo scenariusz grecki może powtórzyć się w Irlandii.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina