Wpadła mi w ręce ostatnia biografia George’a Orwella, więc i refleksje na temat relacji międzyludzkich mnie naszły. A że Orwell był postacią obrzydliwie inteligentną i obrzydliwie spostrzegawczą, przypomniało mi się co nieco na temat władców tego świata i toczonych przez nich wojen. Bo przecież powszechnie wiadomo, że – co jak co – ale władza może zdeprawować tego, kto ją sprawuje.
Nie pierwszy raz jesteśmy tego świadkami i ponosimy tego konsekwencje. Pisząc to, patrzę w kierunku wschodnim, aczkolwiek i na Zachód wypadałoby skierować wzrok. Wojna ma przecież różnorodne oblicza, choć inaczej obleczona wciąż pozostaje wojną. Wracając jednak do autora „Folwarku zwierzęcego”: mieszkał on kiedyś przy Portobello Road w Londynie. Dzisiaj to ekskluzywna dzielnica Notting Hill, ale w tamtych czasach pisarz określał ją jako nieszczególnie szykowną. Pani, u której wynajmował kwaterę, była niegdyś pokojówką utytułowanej damy, w związku z czym miała o sobie dość wysokie mniemanie. Pewnego dnia w domu zepsuły się frontowe drzwi, wskutek czego ani owa gospodyni, ani jej mąż, ani sam Orwell nie mogli dostać się do środka. „Było oczywiste – zanotował pisarz – że powinniśmy przedostać się przez górne okno, a że tuż obok mieszkał budowniczy, zaproponowałem, żeby pożyczyć od niego drabinę”. Całkiem rozsądnie rozwiązanie. Zapewne większość z nas wpadłaby na ten pomysł. Niestety, gospodyni pisarza niekoniecznie było to w smak. „Nie chciałabym tego robić” – powiedziała, dodając: „Widzi pan, my go nie znamy. Mieszkamy tu od czternastu lat i unikaliśmy zadawania się z mieszkającymi obok. W takiej dzielnicy jak nasza to nie uchodzi. Rozumie pan, gdy się do takich odezwać, zaraz się spoufalają”.
Rozbawiła mnie ta historia, tym bardziej że jedynym komentarzem autora kończącym felieton było: „Toteż musieliśmy pożyczyć drabinę od krewnego jej męża, a potem taszczyć ją przez niemal milę, niewygodnie i z dużym wysiłkiem”. Nie wiem, jakie miny mieli obaj panowie, bo im to zapewne przypadło w udziale taszczyć tę nieszczęsną drabinę. Czytelnicy tego felietonu zapewne w większości srogo się jednak uśmiali. Tekst ukazał się drukiem w maju 1944 roku, nie potrafię jednak się powstrzymać i nie przyłożyć go do współczesnych realiów. Gdyby tak dzisiaj większość reprezentantów naszych „elit” (mam na myśli tę polityczną zwłaszcza), przypominających czasem takie zadufane w sobie damy, potrafiła tak po ludzku wzajemnie się do siebie odzywać, wszystkim z pewnością żyłoby się lepiej. I konfliktów mniej by było, i nieporozumień, i fałszywie rzucanych oskarżeń. A tak, zastanawiając się, czy coś „uchodzi”, czy wręcz stwierdzając, że „nie warto się spoufalać”, robią kłopot i sobie, i innym. A może podszyte jest to jeszcze wysokim mniemaniem o sobie? Coś w stylu stwierdzenia: „Służyłam u wysoko tytułowanej hrabiny”. Trudno zdiagnozować. Momentami w przypadku niektórych mogłoby się to nawet spiąć w całość.
Żarty jednak na bok: bezwzględnie normalność w przestrzeni publicznej przydałaby nam się bardzo. Zwłaszcza że w trudnych czasach powinniśmy wzajemnie się wspierać, a nie spierać. •
ks. Adam Pawlaszczyk Redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego”, wicedyrektor Instytutu Gość Media. Święcenia kapłańskie przyjął w 1998 r. W latach 1998-2005 pracował w duszpasterstwie parafialnym, po czym podjął posługę w Sądzie Metropolitalnym w Katowicach. W latach 2012-2014 był kanclerzem Kurii Metropolitalnej w Katowicach. Od 1.02.2014 r. pełnił funkcję oficjała Sądu Metropolitalnego. W 2010 r. obronił pracę doktorską na Wydziale Prawa Kanonicznego UKSW w Warszawie i uzyskał stopień naukowy doktora nauk prawnych w zakresie prawa kanonicznego.