Dotknął dna. Był człowiekiem z więziennego git-świata. Dziś ratuje młodzież, która spada w dół. – Pan Artur Linczowski daje nam siebie na 150 proc. – napisała jego podopieczna.
Ta wypowiedź była jedną z wielu, które zdecydowały, że pod koniec zeszłego roku zajął pierwsze miejsce w plebiscycie na najlepszego nauczyciela w Libiążu. Wybrali go nie tylko wychowankowie ze świetlicy środowiskowej przy Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej, i z jej oddziału, który założył przy parafii Przemienienia Pańskiego, ale wszyscy, którym pomaga. Dziewczyna po trzech próbach samobójczych i 61-letnia kobieta, która poprosiła o wsparcie w kryzysie.
Kiedy podciąga rękaw eleganckiej marynarki na nadgarstku lewej ręki widać tatuaż doliniarza – złodzieja nocnego. Ciemna plama symbolizuje noc, obok księżyc, gwiazdy, piorun. Nacięcia na przedramieniu kryje pod koszulą. Literkę „a” z ksywki „Cygan”, wytatuowanej na palcach ręki, przykrywa srebrna obrączka różańca. Nie usuwa tatuaży. – Zawsze byłem sobą, żadnym Batmanem czy supermanem, niczego się nie wypieram – powtarza. To świadectwo z czasów, kiedy trafił do poprawczaka i więzienia. Został skazany za napad z rabunkiem z artykułu 210. Razem z grupą 22 kolegów o mało nie zabili człowieka. Dzięki interwencji Artura przestali go bić i kopać. – Tylko Bóg i ja wiemy, że uratowałem mu życie – mówi.
Pod wodzą smoka
Matka Genowefa zmarła mu na rękach, kiedy miał 14 lat. Opiekowali się nią z bratem Markiem w domu. Cierpiała na puchlinę wodną. Mówił do niej „mamusiu”. Była dla nich jedynym jasnym światłem. Powtarzała, że ich kocha i warto żyć. A jemu nie bardzo się chciało zostać bez niej. Ojciec pił i zamienił im życie w piekło. Artur niedojadał, a noce awantur odsypiał na ławce podczas lekcji. W czwartej klasie koleżanka wypomniała mu, że je obiady w stołówce dla biedaków. Uderzył ją i za karę odebrano mu odznakę wzorowego ucznia. W siódmej ulubiony nauczyciel oskarżył go o kradzież wypłaty. Wezwani milicjanci spałowali go tak, że zsikał się z bólu. Potem nieraz spotykał się z ich lekceważeniem i agresją. Według ich założenia, syn alkoholika nie mógł być nikim dobrym. Nauczyciel po wielu latach przyznał, że kradzież była fikcją.
Ale wtedy dla Artura rozpoczęło się spadanie po równi pochyłej. Brakowało mu środków do życia, chodził na wagary, uciekł gdzieś w Polskę. Rękę podali mu małoletni kryminaliści. – Znalazłem miejsce w ich hierarchii, byłem kimś – pamięta. Ci starsi, z urzędu – nauczyciele, milicjanci – traktowali go, jakby był nikim. Więcej niż przemoc fizyczna bolały go psychiczne upokorzenia, których doświadczał. Do dziś po nocach męczą go tamte koszmary. Nieraz odprawiano nad nim egzorcyzmy. W wewnętrznej kieszeni marynarki nosi Medal św. Benedykta. To patron spraw zaplątanych przez szatana. „Światłem niech będzie ci zawsze Krzyż Święty, a nigdy wodzem smok przeklęty” – modli się codziennie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych