– Wstydu nie macie? Żerować na tragedii? I to młodzi ludzie! – beształa uczniów z Targówka pani w brązowym płaszczu. A oni mieli pokaleczone palce, bo flagi, z którymi przyszli przed Prezydencki Pałac, uszyli sami, w szkole.
Akcję „Podziel się flagą” wymyślono w warszawskich szkołach już dawno. Nikt wtedy nie mógł się domyślać, że katastrofa pod Smoleńskiem nada tej akcji nowy wymiar.
Nos czy etos?
Po 8 złotych? Wszystkie biorę… – handlarz pod Pałacem Prezydenckim już liczył w pamięci, o ile spuchnie mu portfel. Najmniejsze flagi szły w dniach żałoby narodowej po kilkanaście złotych. Pełnowymiarowe, takie z którymi przyszli na Krakowskie Przedmieście uczniowie z Targówka – po 30 i więcej. Były trzy dni po katastrofie prezydenckiego samolotu. Marcin, Kuba, Aldona, Justyna z Zespołu Szkół im. Piotra Wysockiego stanęli pod pałacem z 400 flagami, które uszyli w swoich domach i w szkole. Jedną z flag zatknęli za ogrodzenie. Napisali: „Prezydencie, dziękujemy”. Gdy nagle okazało się, że polskie flagi są w cenie, okazja łatwego zarobku ściągała do Warszawy nie tylko ludzi uczciwych. Na marmurowym bruku rozkładali swoje kramiki, czasem prosto z walizki – znicze po sześć, naklejki z przepasanymi kirem barwami narodowymi – dwa. Chłopaki z Elbląga mają już całą torbę forsy, najważniejszy jest nos do interesu.
Kilkaset biało-czerwonych flag po 8 złotych rozeszło się w półtorej godziny. – To my sami uszyliśmy. I nie mamy z tego nawet grosza – tłumaczył z rozbrajającym uśmiechem Marcin Protas, podając flagę pani w kapeluszu i długim brązowym płaszczu, którą irytował fakt, że młodzież handluje flagami pod Bristolem. – Nie handlujemy: sprzedajemy po kosztach, żeby jak najwięcej ludzi miało w domu polską flagę – tłumaczy maturzysta. Niemal wszyscy byli pod wrażeniem. Powstaniec warszawski prawie płakał, 80-letnia emerytka też. Hurtownik, który chciał od uczniów na pniu kupić wszystkie flagi, podchodził dwa razy.
Koniec z obciachem
Wszystko zaczęło się 11 listopada. Warszawski Targówek – ponad 100 tysięcy mieszkańców. W dziesięciopiętrowych mrówkowcach po 100 i 200 mieszkań. I czasami żadnej flagi, mimo narodowego święta. – Okropny widok. Jak wyjeżdżałam na studia z rodzinnych stron pod Węgrowem, chodziłam
i fotografowałam. Chciałam tej małej ojczyzny zabrać jak najwięcej ze sobą. Bo jak bez niej żyć? – pyta Róża Figiel, katechetka która mieszkała na Targówku. Setki mieszkań bez flagi bolały zresztą nie tylko ją.
Dwa dni później, w gabinecie wicedyrektora Zespołu Szkół na Targówku trwała gorąca narada: dwie katechetki i Małgorzata Kozłowska, historyk, wicedyrektor szkoły. Na dyrektorskiej smyczy od kluczy wymowny napis: „Targówek – tu zaczyna się Warszawa”.
Może też stąd, z blokowisk, na całą Polskę wyjdzie moda na narodowe barwy? Żeby polskiej młodzieży wywieszanie flagi nie kojarzyło się z obciachem. – Poprosimy o patronat Prezydenta RP, znajdziemy pieniądze, flagi muszą być. Zaczęły kalkulować: w sklepie flaga kosztuje 16 złotych. Jakby kupiły tysiąc, dostaną rabat – 25 proc. Postanowiły, że będą szyć same, z uczniami, po kosztach – tysiące, setki tysięcy flag. Jeśli tylko uda się zarazić pomysłem kolejne szkoły… Ktoś rzucił hasło: „Podzielmy się flagą”. Dopisały: „Biało-czerwona symbolem narodowego bytu”. Kartkę z opisem celów akcji wkładały do kolejnych paczuszek z flagami. Na szkolnym zebraniu, jeszcze przed zimowymi feriami, prosili rodziców, by pomogli szyć. W każdej klasie ktoś wziął do domu paczkę pociętego materiału. Z pierwszej beli „wyszło” 70 flag.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Gołąb