Po dwóch dniach spędzonych w Rosji oddycham z ulgą, przekraczając granicę z Białorusią. Tu dziennikarza mogą co najwyżej zamknąć. W ogromnej Rosji może przepaść jak igła w stogu siana.
A kto będzie szukał igły, która próbowała porysować wspaniały obraz wielkiego, coraz bardziej demokratycznego mocarstwa? I kogo to będzie obchodziło, skoro ci, w których interesie ten obraz się psuje, są zmęczeni zwyczajną troską o przetrwanie. Tak jak 65-letnia Anna Siergiejewna, która za conocne czuwanie na portierni domu kultury dostaje miesięcznie 50 euro. – Ludzie cieszą się, jeśli nie muszą martwić się o pieniądze na jutro – mówi jedna ze smoleńskich dziennikarek. Prosi o niepodawanie nazwiska. Nie chce, żeby się nią bardziej „zaopiekowali”, dlatego że opowiada prawdę o rosyjskiej duszy i życiu w zniewoleniu. – Ostatnio częściej niż przedtem wzywają mnie, żebym relacjonowała, z kim i o czym rozmawiałam – mówi.
Po dwóch dniach spędzonych w Rosji, tak jak jej obywatele, zaczynamy się bać, że nas podsłuchują, obserwują, a kiedy rano zastajemy otwarty bagażnik redakcyjnego samochodu, niepokoimy się, czego w nim szukano, albo czy coś podrzucono. Dziennikarz tropiący prawdę, bo o to przecież chodzi w każdym reportażu, czuje się tu bezradny i skołowany. Nie wie, komu wierzyć. Jak z puzzli niepasujących do siebie faktów ułożyć obraz? Ma się wrażenie, że komuś zależy, aby został nieposkładany.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych, zdjęcia Henryk Przondziono