Warto wracać do uzasadnienia wyroku sądu w Katowicach, jaki zapadł w sprawie wytoczonej nam przez Alicję Tysiąc, gdyż jego znaczenie daleko wykracza poza konflikt środowiska proaborcyjnego z katolickim pismem.
Ten wyrok na zasadzie precedensu będzie przywoływany w innych sprawach z fatalnymi skutkami dla debaty publicznej i fundamentalnej zasady wolności słowa.
Nie tylko przegraliśmy
W naszej publicystyce na temat tego wyroku koncentrowaliśmy się głównie na niesprawiedliwym werdykcie, nakazującym nam przeproszenie za słowa, których nigdy nie napisaliśmy. Warto jednak zwrócić uwagę na fakt, że z czterech postawionych nam zarzutów, Sąd za zasadny uznał tylko jeden, zresztą także absurdalny, gdyż dotyczący słów, których nie napisaliśmy. Nie musimy więc przepraszać za to, że rzekomo sugerowaliśmy, że pani Tysiąc usiłowała dopuścić się zabójstwa w takim sensie, jak to definiuje kodeks karny. Sąd stwierdził, że słowu „zabójstwo” każda ze stron przypisuje inną zawartość pojęciową i odnosi je do innej sytuacji. Nie obroniła się także teza prawników pani Tysiąc, że jakoby bezprawnie ingerowaliśmy w jej życie prywatne, a także ich pogląd, że nie mieliśmy prawa publikować jej zdjęcia, gdyż rzekomo jest osobą prywatną. W kontekście tych rozstrzygnięć jeszcze trudniej zrozumieć racje, które przesądziły o tym, że zostaliśmy jednak skazani.
Za co przeprosiny?
Mamy przeprosić za to, że jakoby w tekście ks. Gancarczyka porównaliśmy panią Tysiąc do hitlerowskich zbrodniarzy. Odwołam się do wypowiedzi prof. Andrzeja Zolla, zresztą krytycznie oceniającego naszą publicystykę w sprawie wyroku ze Strasburga, który jednoznacznie stwierdził, że takiego porównania w naszych tekstach nie było. Za co więc mamy przepraszać? Sędzia Solecka w uzasadnieniu pisze: „Prawdą jest, że omawiany artykuł – chodzi o tekst ks. Gancarczyka – nie zawiera słów bezpośrednio artykułujących porównanie powódki do hitlerowskich zbrodniarzy”. Jej zdaniem, porównanie to jednak miało miejsce, tylko „nie zostało ono wypowiedziane wprost, lecz wynikało z treści i konstrukcji tekstu”. Akapit później dodaje jeszcze, że taka była „ogólna wymowa” całego tekstu. Istnieje więc wyraźny dysonans między narzuconą nam wyrokiem sądu treścią przeprosin a ich uzasadnieniem. Nie mamy bowiem przeprosić za to, jak nasze teksty mogły być rozumiane, lecz za to, że dokonaliśmy takiego porównania, choć sąd przyznał, że tego nie zrobiliśmy wprost. Mam nadzieję, że ten brak konsekwencji oraz logiki, obecny w sentencji wyroku oraz jego uzasadnieniu, zostanie zauważony przez Sąd Apelacyjny. Zasadne przy tym jest także pytanie, za pomocą jakich paragrafów sąd zmierzył kontekst, ogólną wymowę oraz konstrukcję tekstu. To próba uzurpowania sobie przez sąd prawa do ostatecznego orzekania nie o rzeczach napisanych, ale o tym, co, zdaniem sądu, czytelnik może z tekstu zrozumieć. W sposób oczywisty to powrót do praktyk cenzorskich, kiedy cenzor wiedział lepiej, co się komu powinno kojarzyć.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Grajewski