Gdy w zamachu w irańskim Piszin zginęły 42 osoby, trudno było doszukać się współczucia w relacjach światowych mediów. Wśród zabitych byli bowiem wysocy rangą dowódcy Korpusu Strażników Rewolucji, zbrojnego ramienia władz w Teheranie.
Zaniepokojeni programem nuklearnym Iranu, postępującą militaryzacją 70-milionowego państwa ajatollahów i wzrastającą potęgą polityczną tego patrona światowego szyizmu, rzucającego coraz większy cień na cały Bliski Wschód – skłonni jesteśmy widzieć w każdym przeciwniku Iranu naszego sprzymierzeńca. A wśród ofiar było także 10 przywódców miejscowych plemion Beludżów. Bo i autorzy zamachu w Piszin – fanatyczne ugrupowanie sunnickich Beludżów Dżundallah (Wojsko Boga) jest jak najgorszym kandydatem na sojusznika Zachodu. Jego przywódcy chełpią się osobiście dokonywanymi egzekucjami złapanych ofiar, a podlegli im bojownicy działają często w taktycznych sojuszach z talibami. Wspieranie, choćby dyskretne, takich ludzi może kiedyś odbić się „binladenowską” czkawką.
Skąd przyszli zamachowcy?
Piszin leży tuż nad słabo strzeżoną pakistańską granicą. Półkoczowniczy Beludżowie mieszkają po obydwu jej stronach, a także na południu sąsiedniego Afganistanu – będąc jeszcze jednym wielkim narodem bez państwa. Kolejną niegojącą się raną regionu, posypaną solą podziału religijnego. Beludżowie tkają piękne, czarujące kolorystyką dywany, cenione przez koneserów na Wschodzie i na Zachodzie. Turyści z rzadka zapuszczają się w ten ryzykowny rejon, którego atrakcją jest jedyne w Iranie miejsce występowania krokodyli. Władze irańskie, węsząc tropy interesów Zachodu, natychmiast po zamachu oskarżyły Pakistan (sojusznika Waszyngtonu) o udzielanie Dżundallahowi schronienia, a USA i Wielką Brytanię o sponsorowanie terrorystów. Pakistan zarzekł się, że nigdy nie będzie odskocznią do działań przeciwko Iranowi. Wszyscy jednak wiedzą, że rząd w Islamabadzie nie kontroluje wielu własnych terytoriów zamieszkiwanych przez Beludżów (podobnie jak pasztuńskich na granicy z Afganistanem). USA również wyparły się ataku w Piszin, ale już w ubiegłym roku dobrze poinformowany dziennikarz Seymour Hersh wyjawił, że na tajne operacje przeciwko Teheranowi CIA otrzymało 400 mln dolarów.
To nie jest pierwszy taki przypadek w stosunku do Iranu. W latach 2006–2008 (w czasie najintensywniejszej obecności USA w Iraku) na przygranicznych terenach irańskich pojawiła się kurdyjska partyzantka PJAK („Partia Wolnego Życia”), która uwikłała w walki najliczniej stacjonujące w tym rejonie jednostki pasdarów. W „tajemniczy” sposób korzystała ona z irackich baz i kanałów werbunkowych PKK – kurdyjskiej partyzantki występującej przeciwko Turcji. Aby nie antagonizować sojuszniczych władz w Ankarze, Amerykanie musieli czuć konieczność powstrzymania PKK i skierowania jej energii w „bardziej pożądanym kierunku”. Nikt nigdy niczego nie potwierdził, ale niewiele wcześniej marksistowskich przywódców PJAK widywano w waszyngtońskich progach. Pod koniec 2008 r. PJAK nagle ogłosiło zawieszenie swojej działalności, być może w związku ze zbliżającą się ewakuacją sił USA z Iraku i pogłębianiem się turecko-irackiej współpracy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Stanisław Guliński, arabista, znawca problemów Bliskiego Wschodu