Czy Narodowy Bank Polski przynosi zysk? I czy można nim załatać dziurę budżetową? Kiedyś postulował to A. Lepper, teraz chce to zrobić premier Tusk.
Narodowy Bank Polski nie jest bankiem w rodzaju tych, w których my, zwykli obywatele, mamy konta osobiste, lokaty albo w których zaciągamy kredyty. To bank centralny, który ma zasadniczo trzy funkcje. Po pierwsze NBP jest bankiem emisyjnym, to znaczy wydaje polskie banknoty i monety. Po drugie jest bankiem banków. Organizuje system rozliczeń pieniężnych, prowadzi bieżące rozrachunki międzybankowe i przy tej okazji kontroluje ich poczynania. I po trzecie NBP prowadzi obsługę bankową budżetu państwa. To na konta urzędów skarbowych w NBP odprowadzamy nasze podatki. Jeśli otrzymujemy zwrot nadpłaconych zaliczek, to także za pośrednictwem NBP. Swoje konta posiadają w nim wszystkie centralne instytucje państwowe, fundusze celowe i państwowe jednostki budżetowe.
Wirtualny zysk
Zyski z działalności Narodowego Banku Polskiego bywały wysokie, sięgały czasem kilku miliardów złotych, czyli nawet pół procenta produktu krajowego brutto. Jednak w ostatnich latach NBP nie przynosił dochodu. Wychodził na zero albo notował stratę. Jednak o jego liczonym w złotówkach wyniku finansowym decydują głównie kursy walutowe, bo aż 90 proc. aktywów NBP to waluty zagraniczne. Pieniądze banku centralnego, po które rząd wyciąga ręce, to złotówkowa nadwyżka, biorąca się stąd, że kurs walut posiadanych przez NBP jest teraz wyższy niż w chwili, gdy nasz bank centralny je kupował. Jest to więc nadwyżka całkowicie wirtualna, bo gdyby doszło do ataku międzynarodowych spekulantów walutowych na złotówkę i Polska chciałaby bronić swej waluty, to miliard dolarów pozostawałby miliardem dolarów, niezależnie od tego, czy wart byłby w danej chwili 3 miliardy złotych czy – powiedzmy – 4 miliardy.
Jak się bronić przed spekulacją?
Jak władze państwowe mogą utrzymać kurs waluty krajowej na pożądanym przez siebie poziomie? Zasada jest prosta i wynika z podstawowego ekonomicznego prawa podaży i popytu: jeśli waluta ma się osłabić, to bank centralny sprzedaje ją, a skupuje waluty obce, zwłaszcza te podstawowe – euro, dolary czy franki szwajcarskie, ewentualnie złoto. Częściej chodzi jednak o podniesienie kursu, a przynajmniej o zahamowanie spadku wartości własnej waluty. Wtedy trzeba ją na rynku skupować, wyprzedając tym samym euro, dolary czy franki. Ba, tylko skąd je wziąć? Temu właśnie służy rezerwa Narodowego Banku Polskiego, o której tyle się teraz mówi. Skąd się ona bierze? Można ją utworzyć, skupując obce waluty za złotówki pochodzące z zysków NBP. I tu mamy problem: jeśli zyski NBP zostaną przeznaczone na podratowanie dziurawego budżetu państwa, to tym samym mniej ich będzie do dyspozycji w sytuacji, gdyby rząd chciał podtrzymywać lecący w dół kurs złotówki.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jarosław Dudała