Kiedy Anka kończyła 20 lat, waga, na którą wchodziła, pokazywała 36 kilo. A może tyle ważyły jej kości i strach, że za chwilę przytyje? Wtedy chciała jednego – żeby było jej jak najmniej.
To był początek studiów na Akademii Ekonomicznej w Katowicach. Wchodziła do sklepu i zanim coś kupiła, obliczała, ile to będzie kalorii. Liczby układały się w długie rzędy i w końcu rezygnowała. Bo mogła przytyć kilka deko. A przecież chciała stracić na wadze, a tak naprawdę – stracić siebie. Tak to widzi z perspektywy. Dlatego tak gwałtownie spadła z 61 kilogramów, które utrzymywała przy swoim wzroście 170 cm. Ale wciąż było jej za dużo. Koleżanki z liceum przestały poznawać ją na ulicy. Kiedy siadała, kości dotykały podłoża i zrywała się z sykiem bólu. Dlatego wybierała chodzenie. Tak naprawdę aż do odwiezienia do szpitala przy ul. Francuskiej cały czas konsekwentnie odchodziła od siebie. Na oddziale chorób przemiany materii stwierdzono u niej anoreksję. Niedawno, kiedy dowiedziała się z mediów o kolejnej śmierci dziewczyny, która podobnie próbowała się odchudzić, zdecydowała się opowiedzieć o sobie. Żeby ktoś mógł z tego skorzystać.
Dla mamy i taty
Gdy popatrzeć na jej życie, wydaje się, że powinno jej się udać. Ania Jarzębska, rocznik 1977, wzorowa uczennica, zawsze świadectwa z czerwonym paskiem. Kiedy była małą dziewczynką, nosiła rozpuszczone loczki. Znajomi rodziców zatrzymywali się na ulicy, żeby pochwalić, jaką mają śliczną córeczkę. A ona uśmiechała się, kłaniała. Chciała być dobrym, grzecznym dzieckiem, z którego będą dumni mama i tata. I udawało się, harmonia rodzinna trwała. Mama uczyła w jednej z gliwickich szkół matematyki. Tata wykładał na politechnice. Oboje mieli aspiracje, żeby córka i syn (ma też młodszego brata) coś w życiu osiągnęli. Dlatego ojciec często siadał z nią do matematyki, żeby była najlepsza w szkole. Godziła się na to pełna wewnętrznej niechęci, ale ważne było, żeby tata nie krzyczał i był zadowolony. To wtedy zaczęły się ich toksyczne relacje. Chciała iść na geografię, lubiła długie spacery w pola, czytała o innych krajach, sama uczyła się języków. Ale żeby nie denerwować ojca, poszła na ekonomię, bo to bliżej jego matematyki. Z tej chęci niedenerwowania innych sama zaczęła się denerwować. Nie chce podawać imion rodziców. – Bo tak naprawdę nie mogę mieć do nich żalu – mówi. – Sama jestem sobie winna.
Lęk przed chlebem
Na studiach zaczęła uczyć się języków: francuskiego, hiszpańskiego, włoskiego. To tak jakby nie podróżując, wybierała się do ulubionych krajów. Wieczorami zamiast szykować się do spania, kartkowała słowniki i wkuwała tysiące słówek. Właściwie powoli rezygnowała ze snu, szkoda było na niego tracić czas. Ostatecznie wystarczyły jej dwie, trzy godziny. Tak samo konsekwentnie zaczęła rezygnować z ciała. – Skąd mi się nagle wzięła taka siła woli? – zastanawia się. Zawsze marzyła, żeby być szczupłą, jak dziewczyny z reklam. Akceptowane już tylko ze względu na swój ładny wygląd. Teraz przystąpiła do ataku na kilogramy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych