Równolegle pisałem tekst o Eluanie Englaro i czytałem o Marcie Robin. Była ona XX-wieczną mistyczką, stygmatyczką. W wieku 17–18 lat została sparaliżowana.
Później doszła do tego jeszcze choroba oczu, która sprawiła, że resztę życia, tj. 50 lat, Marta spędziła w całkowicie zaciemnionym pokoju. Paraliż sprawił, że nie była nawet w stanie niczego przełknąć.
Żyła wyłącznie dzięki Eucharystii, która – jak zaświadczają kapłani odwiedzający ją z Komunią – sama opuszczała ich ręce i wnikała w organizm Marty. Jej stan był w tym sensie cięższy od stanu Eluany Englaro, że Marta była całkowicie świadoma swej – jak by się mogło pozornie wydawać – bezsensownej i bezproduktywnej sytuacji.
A jednak dzięki Marcie Robin rozpoczęło się we Francji poruszenie duchowe: powstały nowe, tętniące życiem wspólnoty. Gdyby nie jej życie, nie mielibyśmy tego wszystkiego. Bóg jeden wie, jak wiele ludzkość straciła w chwili śmierci Eluany Englaro.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Komentarz - Jarosław Dudała