Pewnie już wiesz, kto został nowym prezydentem USA. Ja, pisząc te słowa, jeszcze tego nie wiem. Ale wiem, jaką drogę musiał przebyć zwycięzca na drodze do Białego Domu.
A droga ta jest rzeczywiście niezwykle kręta, nie tylko z politycznego, ale także prawnego punktu widzenia. Zgodnie z konstytucją z 1787 r., osoba starająca się o urząd prezydenta USA musi być obywatelem amerykańskim z urodzenia, mieć ukończone 35 lat i od co najmniej 14 lat mieszkać w Stanach Zjednoczonych. Te proste, wydawałoby się, warunki stały się w tym roku przedmiotem kontrowersji. Pojawiły się głosy, że Barack Obama wcale nie urodził się na Hawajach, lecz być może poza granicami USA i dlatego nie jest obywatelem amerykańskim z urodzenia. Inni kierowali podobny zarzut w stronę Johna McCaina, który przyszedł na świat w amerykańskiej bazie wojskowej w Panamie. Chyba jednak nikt nie traktował tych głosów poważnie. W każdym razie nie przeszkodziły one żadnemu z kandydatów w ubieganiu się o najwyższy urząd w państwie.
Skopię ci ogródek!
Kandydaci na prezydenta zgłaszani są przez partie polityczne. W USA dominują dwie: republikańska i demokratyczna. W ponad 200-letniej historii USA tylko pięciu prezydentów nie pochodziło z tych ugrupowań (pierwszy prezydent George Washington oraz czterej prezydenci z partii wigów). Ostatnim poważnym kandydatem spoza wspomnianych dwóch wielkich bloków politycznych był w 1992 r. teksański milioner z Partii Reform Ross Perot. W praktyce więc o tym, kto stanie do ostatecznej rozgrywki, decydują prawybory, organizowane przez republikanów i demokratów.
Uczestniczą w nich zarejestrowani członkowie tych partii, a czasem nawet osoby spoza nich. Prawybory bywają organizowane na wzór zwykłych wyborów, czasem jednak przybierają archaiczne formy wiejskich zebrań czy wieców, podczas których zwolennicy różnych kandydatów mogą się nawzajem przekonywać, a nawet składać sobie obietnice typu: „jak zagłosujesz na mojego kandydata, to ci postawię kolację albo przekopię ogródek”. Mówiąc ściśle, głosy wyborców nie są w prawyborach oddawane na konkretnego kandydata na prezydenta, ale na delegatów partyjnych, o których wiadomo, na kogo zagłosują.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jarosław Dudała