O sukcesie, wodzie sodowej i oczyszczeniu z Andrzejem Lampertem rozmawia Szymon Babuchowski
Szymon Babuchowski: Plecak spakowany, za chwilę wyjeżdżasz na rekolekcje. To chyba nie do końca pasuje do wizerunku rockowego idola. Czy środowisko muzyki pop jest otwarte na doświadczenie wiary?
Andrzej Lampert: – Myślę, że tak, ale mało kto otwarcie się do tego przyznaje. Tendencja jest taka, żeby robić rzeczy komercyjne. Zwracanie uwagi na wizerunek to podstawa. Ale ja nie do końca identyfikuję się z branżą muzyczną pod tym względem. Chcę budować na wierze w Boga swoją dalszą – nawet nie karierę – drogę.
Czy tak było od początku? Miałeś 17 lat, kiedy wygrałeś „Szansę na sukces”. Byłeś przygotowany, żeby to udźwignąć?
– Zawsze chciałem śpiewać i nagle to się spełniło. Zmieniło się też moje życie – znalazłem się wśród wielu dorosłych, którzy kierowali się innymi wartościami niż te, które wyniosłem z domu. Trudno było mi sobie z tym poradzić. Bardzo pomocna była dla mnie wtedy rodzina, z mamą na czele. Ojciec został moim impresario, zajmował się moimi interesami. To dzięki nim, tak naprawdę, skończyłem szkołę. Wiem, że bez tej pomocy mógłbym wylądować w zupełnie innym miejscu, w którym i tak później wylądowałem, już jako dorosły człowiek…
Woda sodowa nie uderzyła Ci do głowy?
– Były takie momenty, kiedy wydawało mi się, że jestem super (śmiech). Natomiast nigdy nie do tego stopnia, żeby odwrócić się od swoich bliskich. Zauważyłem wtedy, że ludzie ulegają pewnym wyobrażeniom o osobach, które znają z radia czy telewizji. Odnoszą się do nich w specyficzny sposób. Doświadczyłem tego ze strony fanek, które wtedy się pojawiły, mimo że moje osiągnięcia nie były jakieś superduże. Zresztą nawet dzisiaj nie są wielkie. Sądzę, że ze strony tych dziewczyn było to pewne zauroczenie. Ale nigdy tego nie wykorzystywałem w żaden sposób.
Zaraz po pierwszych sukcesach mogliśmy Cię usłyszeć w boysbandzie Boom Box. Nie żałujesz trochę tego czasu? Nie było to rozmienianie talentu na drobne?
– Może pod względem muzycznym nie był to zbyt atrakcyjny okres, ale byłem wtedy młody i chciałem przeżyć przygodę. Wiele się w tym okresie nauczyłem. Moje idealne wyobrażenia zderzyły się z twardą rzeczywistością. Bolą mnie te wszystkie układy rządzące showbiznesem, ale kocham muzykę i chciałbym poświęcić jej całe życie.
Dlatego zająłeś się śpiewem klasycznym?
– Zajmuję się nim już jedenasty rok życia, od średniej szkoły muzycznej. Choć w sercu gra mi muzyka rozrywkowa. Śpiew klasyczny to miało być poszerzenie horyzontów, zdobycie kolejnych doświadczeń. A ponieważ szło dosyć dobrze, zdawałem do Akademii Muzycznej. Udało się – i dzisiaj zastanawiam się, czy w przyszłości nie spróbować swoich sił w operze.
Podczas Konkursu im. Ignacego Jana Paderewskiego w 2005 roku zostałeś przez specjalistów nazwany „najbardziej obiecującym głosem tenorowym”, więc chyba miałbyś szanse…
– To było bardzo miłe wydarzenie, tym bardziej że jury było zacne. Śpiew klasyczny rozwijam w dalszym ciągu, ale nie wiem jeszcze, czy to jest to, co mam robić w życiu.
Ale też nie jest to już tylko dodatek?
– Chciałbym połączyć te elementy. Nagrać płytę, na której zawarłbym elementy śpiewu rozrywkowego i klasycznego.
Czy to się nie kłóci?
– U mnie nie. Jest tylko problem z wydolnością fizyczną.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Szymon Babuchowski