Odwiedziłem wiele państw autorytarnych i wydawało mi się, iż widziałem już wszystko. Okazało się jednak, że się myliłem. Niczego nie można porównać z tym, co zobaczyłem w Korei Północnej.
Po niezliczonych próbach dostania się do Korei Północnej jako naukowiec czy dziennikarz stało się dla mnie jasne, że mogę tam wjechać jedynie na podstawie wizy turystycznej. Po długich staraniach udało mi się taką wizę dostać. Gdy w sobotnie popołudnie wylądowałem na lotnisku w Phenianie, musiałem przejść przez procedury identyczne do tych, przez które przechodziłem na moskiewskim lotnisku za czasów komunistycznych. Nawet pytania w kwestionariuszu były żywcem wzięte z radzieckich. Wszystko szło jednak sprawnie, musiałem jedynie zostawić swój telefon komórkowy do odbioru przy wyjeździe. Komunikacja satelitarna staje się zmorą państw totalitarnych.
Zmarły wódz wciąż rządzi
Gdy przeszedłem przez kontrolę celną, spotkałem czekających na mnie dwóch „przewodników”: pan Che i pan Li jak cienie towarzyszyli mi podczas całego pobytu. Pan Kim był moim kierowcą. Pan Che zabrał mi paszport, abym nie miał możliwości samodzielnego poruszania się. Che był szczupłym i dość wysokim mężczyzną około trzydziestki, zawsze bardzo rozmownym. Mówił, że ma żonę i dwoje dzieci. Pan Li miał około czterdziestu pięciu lat i był bardziej poważny, również miał rodzinę. Obaj mało rozmawiali ze sobą. Wkrótce zrozumiałem, że nie towarzyszą mi tylko dlatego, żeby mnie kontrolować. Najwyraźniej mieli kontrolować siebie nawzajem, żeby żaden nie spoufalił się zbytnio ze mną albo nie dopuścił się jakiejś niewłaściwej uwagi. Powiedziano mi później, że „przewodnicy” zmieniają się na zasadzie rotacji, w związku z tym zazwyczaj nie znają swoich partnerów.
Gdy jechaliśmy ulicami stolicy, Che wytłumaczył mi, że musimy zatrzymać się po drodze, aby złożyć hołd pod 26-metrową statuą „Wiecznego Prezydenta”, Kim Ir Sena. Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna jest jedynym państwem na świecie, gdzie zmarły „Wielki Wódz”, czyli Kim Ir Sen, jest nadal oficjalnie głową państwa. Jego syn, Kim Dzong Il, znany jako „Drogi Wódz”, przejął rządy po śmierci ojca w 1994 roku i jest jedynie „Prezydentem Narodowej Komisji Obrony”. Gdy z wizytą państwową przyjeżdżają głowy innych państw, jak na przykład prezydent Putin, Kim Dzong Il wita ich w imieniu zmarłego ojca, odwiecznej głowy państwa, pod jego statuą z brązu. Zatrzymaliśmy się, żeby kupić wiązankę kwiatów, za którą musiałem zapłacić w dolarach. Dobrze, że koledzy uprzedzili mnie, że takie panują w tym kraju zasady – i tak miałem szczęście, bo zamiast dziesięciu czy dwudziestu dolarów, zapłaciłem tylko pięć. Statua Kima króluje nad Phenianem ze wzgórza, tak jak Chrystus Król w Rio de Janeiro i Maryja Dziewica w Santiago de Chile. Każdy Koreańczyk musi nosić w klapie znaczek z wizerunkiem „Wielkiego Wodza”. Ostatnio pozwolono Koreańczykom nosić znaczek z wizerunkiem Kim Dzong Ila. Takiej swobody w doborze „ubioru” nigdy tu pewnie nie było, więc decyzja co do znaczka jest jednocześnie określeniem swojego stylu. Obaj Kimowie są w Korei czymś więcej niż bóstwa, a ich książki są odpowiednikiem Pisma Świętego.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maurizio Giuliano, podróżnik, dziennikarz (Tłum. Joanna Hosaniak)