Masowe gwałty stanowią tu codzienność. Ludzie umierają z głodu, a wojsko grabi złoża diamentów i o wiele cenniejszego koltanu. Powolnej agonii Konga świat przygląda się z założonymi rękoma.
W 2003 r. w Kongu zakończył się najbardziej krwawy konflikt od czasów II wojny światowej. Zginęło w nim ok. 3,5 mln ludzi. Kongijczycy z nadzieją przyjęli podpisany wówczas rozejm. Uchodźcy zaczęli wracać do domów, a dzieci-żołnierze zamieniać karabiny na szkolne ławki. Nie na długo. W wielu miejscach Perły Afryki, jak popularnie nazywany jest ten zakątek Czarnego Lądu, znowu popłynęła krew. W ciągu 5 ostatnich lat kolejne 2 mln ludzi straciło życie. Ludzie znów muszą uciekać ze swoich domów.
Stan zagrożenia
– Sytuacja jest tragiczna. Jadąc na katechezę, widzę coraz więcej obozów uciekinierów, zagłodzone dzieci i wynędzniałych ludzi – opowiada siostra Grażyna Wojnowska. Pallotynka pracuje w położonym na północ od jeziora Kivu Rutshuru. Jest to najbardziej zapalny region Wschodniej Afryki. Wystarczy iskra, by stamtąd konflikt rozprzestrzenił się na cały region Wielkich Jezior. – Od wielu dni narastała atmosfera niepokoju. Miejscowi ludzie widzieli okrążające nas wojska. Robiło się niebezpiecznie. Wraz z siostrą Kongijką leżałam na podłodze, blada jak ściana. Po pewnym czasie zapaliłam gromnicę – znak nadziei, którego w Kongu często używam. Nie udało im się zdobyć naszej miejscowości – opowiada s. Grażyna. Misjonarka podkreśla, że obecność sióstr jest dla miejscowej ludności gwarancją, że jeszcze nie trzeba uciekać do lasu. Siostry od Aniołów, które z narażeniem życia prowadzą tam szpital, wielokrotnie ładowały do samochodu najcenniejsze przedmioty – aparat USG, monitor na salę operacyjną – i wraz z ukrywającymi się u nich kobietami z dziećmi uciekały. Drogę wyznaczały im ścielące się wokół trupy. Znak, że oprawcy poszli już dalej.
Gwałt na oczach ONZ
Od 1999 r. w Kongu stacjonuje kilkanaście tysięcy żołnierzy ONZ. Jest to największa i najbardziej złożona operacja pokojowa tej organizacji. W kraju panuje jednak totalna anarchia. Walki toczą ze sobą wojska rządowe, co najmniej trzy kongijskie frakcje rebelianckie oraz partyzanci z Demokratycznych Sił Wyzwolenia Rwandy (FDIR). Ten rebeliancki ruch plemienia Hutu składa się z byłych żołnierzy oraz członków Interahamwe, oddziałów odpowiedzialnych za ludobójstwo w Rwandzie. Po 1994 r. rebelianci schronili się w Kongu i stanowią nieustanne zarzewie konfliktu między obu krajami.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Beata Zajączkowska