Zamiast szybem kopalnia „Marcel” w Radlinie zaczęła wyciągać urobek na powierzchnię długą na dwa kilometry pochylnią o nazwie upadowa.
Prowadzi z poziomu 400 metrów pod ziemią aż na samą powierzchnię. – To rozwiązanie stosowane przez najnowocześniejsze kopalnie na świecie – przekonuje Wojciech Szymiczek, dyrektor ds. technicznych kopalni. Zachrzęściło. I już za moment urobek, załadowany na taśmę 400 metrów niżej, zaczął się z rykiem sypać z jednego przenośnika na drugi. Patrzymy, jak czarny potok węgla i skały płynie na taśmie pod kątem 12 stopni w górę, wprost do zakładu przeróbczego. – Dotąd na poziomie 400 sypaliśmy urobek na wozy. I tymi wozami jechał pod ziemią przez pięć kilometrów pod szyb skipowy. I dopiero przez szyb trafiał na powierzchnię – tłumaczy dyrektor Szymiczek. – Ale sypanie urobku na wozy to jest archaiczne rozwiązanie. Droższe i bardziej niebezpieczne niż transport przenośnikami – wyjaśnia.
Przykład z Niemiec i Syberii
Dłuższy z przenośników ma aż 1860 metrów długości. W ruch wprawia go napęd z trzema potężnymi silnikami. Można nawet regulować prędkość, z jaką przesuwa się taśma z urobkiem. Na razie trwa rozruch nowej upadowej. Ale z czasem kopalnia będzie mogła zdemontować na poziomie 400 trakcję elektryczną, a później także szyby wydobywcze. – Do obsługi transportu przy szybie potrzeba ponad 20 górników na każdej zmianie, maszynistów, konwojentów, obsługę szybu. Czyli na dobę około 70 ludzi – mówi Szymiczek. – A do nadzoru taśm upadowej wystarczy w ciągu zmiany tylko pięciu, sześciu górników. Wszystko odbywa się tu automatycznie, a operator może śledzić obraz z kamer zainstalowanych w najważniejszych miejscach upadowej – objaśnia.
Upadową do wydobycia urobku na powierzchnię w Polsce miała dotąd tylko kopalnia „Janina” w Libiążu. Nowa upadowa w Radlinie koło Rybnika jest jednak większa. Obok taśmowych przenośników kursuje tam kolejka spalinowa. Można nią wozić w całości nawet bardzo duże urządzenia. Przedtem, przy zwożeniu szybem, górnicy tracili czas na ich rozkręcanie i ponowny montaż pod ziemią. – A teraz po prostu przyjeżdża dźwig, ładuje na platformę na przykład 20-tonową sekcję obudowy zmechanizowanej i w całości zwozi ją na dół – cieszy się Szymiczek. – Zanim przystąpiliśmy do projektowania, jeździłem oglądać upadowe do bardzo nowoczesnych kopalń w Niemczech i na Syberię. To rozwiązanie stosowane też często w Ameryce – dodaje.
Miną się?
Upadowa w kopalni „Marcel” była drążona z dwóch stron, z dołu i powierzchni. Górnicy z innych kopalń żartowali, że ekipy z dołu i z góry mogą się ze sobą rozminąć. A wtedy na Marcelu będą mieć dwie upadowe... Udało się jednak trafić idealnie. Budowa kosztowała 90 mln złotych i powinna zwrócić się po czterech latach. – Gdybyśmy zamiast upadowej zbudowali nowy szyb, trzeba by ponieść koszty przekraczające miliard złotych – uważa Szymiczek. Upadowa uratowała „Marcel”. Bez niej za 6 lat, kiedy skończą się złoża w jednej z części kopalni, fedrunek stałby się tutaj nieopłacalny. 3 tys. górników straciłoby pracę w tym miejscu. Dzięki upadowej kopalnia zapewniła sobie jednak byt na co najmniej 30 lat. Już teraz zwiększyła wydobycie do 11 tys. ton na dobę, najwięcej w swojej historii. W zeszłym roku po raz pierwszy od 1996 roku przyjęła nowych pracowników. W tym roku zatrudni ich aż 450. – Zwykle o kopalniach media mówią, jeśli dochodzi do jakiegoś wypadku. Tymczasem w polskim górnictwie zdarzają się też rzeczy pozytywne – mówi Wojciech Szymiczek.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak