O swojej wizycie na linii frontu opowiada papieski jałmużnik.
Podczas konsystorza Ojciec Święty zawołał mnie i powiedział: Dobrze by było, żebyś pojechał na Ukrainę, w rejony objęte wojną, i odwiedził wszystkie te wspólnoty - mówi o genezie swojej czwartej wizyty na Ukrainie w rozmowie z Beatą Zajączkowską kard. Krajewski. W opublikowanej w najnowszym numerze naszego tygodnika "Rozmowie Gościa" hierarcha opowiada o spotkaniach z tymi, którzy w tych niebezpiecznych rejonach mieszkają na co dzień: świeckich, księżach, zakonnicach.
W podróży kardynałowi towarzyszył biskup Jan Sobiło z Zaporoża.
Jak ludzie przyjmowali wysłannika papieża? - pyta autorka wywiadu.
- Reakcje na nasz przyjazd były nieprawdopodobne. Dzwoniliśmy z trasy, mówiąc: „Jeśli ksiądz jest, jeśli siostry są, to za godzinę będziemy”. Dzwonił na ogół biskup Jan, bo ja prowadziłem samochód. Spędzaliśmy u nich tyle czasu, ile było to możliwe – pół godziny, godzinę… Modliliśmy się, rozmawialiśmy. Byli zaskoczeni, że Ojciec Święty o nich pamięta, że tak daleko kogoś wysłał. Dla nich było to nieprawdopodobne, czasem pojawiały się łzy. Ważna była też konkretna pomoc. Środki sanitarne, przywiezione przeze mnie busem z Watykanu, ale i wsparcie finansowe, które papież przekazywał jak zatroskany ojciec swoim dzieciom - opowiada kard. Krajewski.
Czytaj też: „Przed nami najtrudniejsza zima od czasu II wojny” – mówi biskup Zaporoża
Opowiada też wyjeździe na teren bezpośrednio objęty działaniami wojennymi:
- Z Zaporoża pojechaliśmy z biskupem protestanckim Andrzejem do strefy ogarniętej wojną. Towarzyszył nam żołnierz, który jako jedyny znał hasła pozwalające dostać się na ten teren. Przeszliśmy cztery kontrole. W strefie objętej działaniami wojennymi zostało około czterech tysięcy ludzi, przede wszystkim starszych, schorowanych, którzy nie mieli sił opuścić swoich domów. Tam nie ma prądu, gazu i wody od ponad dwustu dni. Co jakiś czas zawożona jest pomoc żywnościowa i medyczna. Robią to dwaj biskupi z Zaporoża (...).
W czasie tego pobytu zostali też ostrzelani:
- Rosjanie namierzyli komórki albo ktoś zdradził i nastąpił ostrzał rakietowy tego miejsca. To jest przeżycie nieprawdopodobne, bo strach człowieka tak paraliżuje, że nie wie, gdzie uciekać. Nie wystarczy biec, trzeba jeszcze wiedzieć, w którą stronę. Dzięki towarzyszącemu nam żołnierzowi wiedzieliśmy, gdzie się schronić, przeczekaliśmy kilkuminutowy ostrzał i pojechaliśmy do miejsca położonego najbliżej pozycji żołnierzy rosyjskich - relacjonuje papieski jałmużnik.
Cały wywiad przeczytasz w najnowszym "Gościu Niedzielnym": Brakuje łez, brakuje słów
W najnowszym "Gościu Niedzielnym nr 39/2022Red.