Od prawa do lewa – niemal wszyscy opłakiwali Królową i wirtualnie uczestniczyli w uroczystościach żałobnych po jej śmierci. Niemal nikomu nie przeszkadzało przy tym to, że miały one charakter religijny. I niemal nikogo nie raziło, że Królowa uosabia wszystko, co nie-dzisiejsze: imperium, monarchię, hierarchię, tradycję.
20.09.2022 19:21 GOSC.PL
Wydaje się czymś dziwnym, że nasz kraj – kraj, w którym tęsknoty monarchistyczne ograniczają się do niszowych klubów staroświeckich intelektualistów – został ogarnięty przez powszechny żal po Królowej. Media różnych opcji ideowych traktowały jej śmierć ze szczególną powagą; a wiele osób śledziło uroczystości żałobne z emocjonalnym zaangażowaniem. Znów na chwilę zjednoczyliśmy się pomimo sporów i waśni. Tym razem zjednoczyła nas Królowa – Królowa, w której płynęła niemiecka krew i która niemal pod każdym względem była daleko od Polski.
Dlaczego tak się stało? Sądzę, że polski fenomen Królowej można wyjaśnić przez drzemiącą w nas tęsknotę. Dla jednych jest to tęsknota za baśnią, a dla innych – za trwałością.
Królowe i księżniczki należą do świata baśni. Kto więc patrzył na naszą Królową, zaraz przypominał sobie dzieciństwo i czarodziejski świat bajek. Świat z pięknymi damami, walecznymi rycerzami, ślicznymi strojami, dobrymi manierami, magicznymi zdarzeniami i zwycięstwem dobra nad złem. Królowa była jakby pół-realną przedstawicielką tamtego świata. Kto, patrząc na Królową, przymykał oko na ludzkie przywary rodu królewskiego, przenosił się (choć na chwilę) z szarej codzienności do sfery elegancji, odświętności, wzniosłości. Do Królestwa Piękna i Dobra, które jest gdzieś daleko za morzami.
Królowe i królowie to nie tylko świat baśni. Monarcha to przede wszystkim ucieleśnienie ciągłości i trwałości państwa. W monarchii ciągłość ta ma charakter naturalny poprzez więzy krwi kolejnych następców tronu rodu panującego. Jeśli – jak mówiła średniowieczna teoria – politycznym ciałem króla jest suma jego poddanych, to ciało to nie ginie wraz z fizyczną śmiercią króla, lecz przechodzi na jego sukcesora. W ten sposób w wyrazisty sposób uwidacznia się dziejowy wymiar wspólnoty państwowej. Obejmuje bowiem ona i tych, co żyją dzisiaj i tych, co żyli przed nami. Monarcha jest namacalnym symbolem wielkiej wspólnoty, która sięga także głęboko w czas.
We współczesnej kulturze, którą charakteryzuje indywidualizm i wychylenie w przyszłość, musi się w końcu pojawić tęsknota za wspólnotą i za zakorzenieniem w przeszłości. Śmierć Królowej przypomina nam, jak bardzo potrzebujemy wspólnoty i tradycji oraz jak mało nam z nich dziś zostało. Bez wspólnoty stajemy się samotni, a bez tradycji nasze życie staje się krótkie. Natomiast dzięki wspólnocie z jej wymiarem dziejowym, tradycjami, rytuałami i symbolami jesteśmy uczestnikami osobowej rzeczywistości, która trwa dłużej niż każda i każdy z nas. Osiągnięcie takiej trwałej dziejowej wspólnoty jest możliwe bez królów, ale tak się składa, że odkąd królowie zaczęli tracić korony, wspólnoty te zaczęły kruszeć. A odkąd interesuje nas tylko indywidualna samolubna wolność (z jej projektami na przyszłość), wspólnoty te kruszeją jeszcze bardziej.
Chesterton powiedział kiedyś, że jest katolikiem także dlatego, że Kościół katolicki to najtrwalsza instytucja (o udokumentowanej personalnej ciągłości), jaką zna; instytucja trwalsza nawet od królestwa brytyjskiego. Rzeczywiście, Kościół jest wspólnotą, która gwarantuje nam nadprzyrodzoną i przyrodzoną trwałość. Rzecz w tym jednak, że wspólnota ta nie pasuje do dzisiejszego świata. Ma charakter hierarchiczno-monarchiczny, ale nie chce, by traktować ją jako miły relikt baśni. Co gorsza, we wspólnocie tej trzeba zmierzyć się twarzą w twarz z jej świętymi i jej grzesznikami, z jej ideałami i jej przywarami. I co najważniejsze, we wspólnocie tej trzeba na serio i w szczerości serca klęknąć przed Królem królów – przed Bogiem, który zanurzył się w naszym człowieczeństwie.
Jacek Wojtysiak