Dziś obudził mnie alarm bombowy. Jesteśmy przyzwyczajeni do odgłosów walki, ale ta noc była szczególnie trudna – mówi w rozmowie z gosc.pl bp Jan Sobiło, biskup pomocniczy charkowsko-zaporoski.
Agnieszka Huf, Piotr Sacha: Dziś mija pół roku od rozpoczęcia rosyjskiej inwazji. Kiedy rozmawialiśmy na początku marca, powiedział Ksiądz Biskup: „Jeśli wyjadę, to jako ostatni. Dopóki są ludzie, to zostanę z nimi”. Czy te miesiące wojny coś w Księdza podejściu zmieniły?
Bp Jan Sobiło: Dziś mógłbym powtórzyć to samo, choć sytuacja stała się trudniejsza ze względu na zaporoską elektrownię atomową, która obecnie stanowi duże zagrożenie. Rosjanie próbują szantażować naszą okolicę, całą Ukrainę, a nawet Europę atakiem na tę elektrownię. Mimo wszystko z Bożą pomocą chciałbym pozostać z wiernymi do końca, chyba, że wszystkich nas ewakuują. Miejscowe władze biorą pod uwagę, że w wypadku dużego skażenia nuklearnego nakazana będzie całkowita ewakuacja wszystkich mieszkańców w promieniu 50 km od elektrowni. Wtedy będę musiał się podporządkować i razem ze wszystkimi udać się we wskazane miejsce. Ale na dzień dzisiejszy chciałbym pozostać z wiernymi tak długo, jak oni tu zostaną.
Czy zagrożenie atakiem na elektrownię wywołuje wśród mieszkańców widoczny niepokój?
Lęk przychodzi falami. Na początku był duży niepokój, wiele osób wyjechało z naszego miasta i z pobliskich miasteczek. Potem niektórzy mieszkańcy powrócili do domów, bo nie wszyscy mieli możliwość znalezienia miejsca zamieszkania i pracy. Ale od kiedy zaczęły się szantaże atakiem na elektrownię, widzę, że wielu znowu wyjeżdża, próbuje uciekać. Niektórzy uciekali i wracali już kilka razy.
Podczas naszej ostatniej rozmowy mówił Ksiądz Biskup, że jest u Was dużo uchodźców wewnętrznych, z Mariupola czy Melitpola. Czy mieszkańcy okupowanych miast nadal przybywają do Zaporoża?
Tak. Zaporoże jest pierwszym dużym miastem poza okupowanymi terenami, które jak na razie jest w miarę bezpieczne. Ale tylko w miarę – dzisiaj nocą mieliśmy dwa ataki rakietowe, o północy i o czwartej nad ranem. Mimo to u nas jest bezpieczniej, niż w miastach, z których uciekają, takich jak Melitopol, Tokmak, Połogi, Energodar, Berdiańsk… Bywa, że pojawiają się uchodźcy z Mariupola, ale stamtąd trudno jest się w tej chwili wydostać. Niektórzy z przyjezdnych zostają tu na dłużej, inni szukają miejsca w centralnej i zachodniej Ukrainie albo za granicą – wszystko zależy od tego, ile mają pieniędzy i gdzie mają znajomych. Są też tacy zaporożanie, którzy przyjęli do swojego domu uchodźców, a potem razem z nimi starają się jechać dalej. Sporo ludzi zatrzymuje się w szkołach, przedszkolach, gdzie są przygotowane zbiorowe noclegi.
Jaka jest obecnie sytuacja humanitarna? Czy jest dostęp do jedzenia, wody, środków niezbędnych do przeżycia?
Do Zaporoża produkty są dowożone, ale już w okolicznych, mniejszych miasteczkach w większości nie ma sklepów – zostały zbombardowane albo właściciele pouciekali. Wczoraj byliśmy na linii frontu w miejscowości Mała Tokmaczka – zostało tam trochę ludzi, ale nie ma sklepu, od wielu miesięcy nie ma też prądu, są problemy z wodą – mieszkańców ratuje fakt, że niektórzy gospodarze mają studnie. Problemem są zwierzęta domowe – w miasteczku było ok. 3 tysięcy gospodarstw, na każdym podwórzu pies, kot… i teraz te zwierzęta chodzą głodne, bo wielu uciekających ludzi zostawiło je na pastwę losu. Te zwierzęta są w opłakanym stanie – wypatrują, kiedy wróci gospodarz, są wynędzniałe. Ta wojna niesie wiele dramatów. Gdyby nie pomoc humanitarna z Polski i innych krajów, sytuacja byłaby trudna, bo nasi ludzie nie mają pieniędzy – wiele zakładów pracy stanęło, brakuje półproduktów, więc produkcja jest wstrzymana. Ci, którzy zostali, nie mają gdzie zarobić pieniędzy, dlatego w różnych punktach miasta jest wydawana pomoc humanitarna, która pozwala ludziom przeżyć.
Jak przygotowujecie się do zbliżającej się zimy?
Władze ostrzegają, że prawdopodobnie tej zimy nie będzie gazu ani prądu, będą problemy z wodą pitną. A więc próbujemy się przygotować – staramy się montować „burżujki”, czyli niewielkie, metalowe piecyki na węgiel, zadbać o dostęp do piwnicy, żeby w wypadku skażenia nuklearnego móc się na kilka dni ukryć, przygotowujemy choć minimalne zapasy żywności, generatory prądu. Zanosi się na najtrudniejszą zimę od II wojny…
Dziś Ukraina świętuje Dzień Niepodległości. Jak zaczął się dla Księdza Biskupa ten dzień?
Mnie i wszystkich mieszkańców miasta obudził alarm bombowy. Z obrzeży cały czas dochodzą dźwięki ostrzału, dobrze je już znamy. Ale kilka minut po północy Zaporoże zostało zbudzone przez rakiety, które uderzyły w miasto, a koło czwartej powtórzyło się to znowu. Alarm i wstrząsy po wybuchach wielkich rakiet postawiły na nogi całą okolicę. Taka „pobudka” miała miejsce w wielu miastach Ukrainy. W ten sposób Rosjanie przywitali nas w 31. rocznicę uzyskania niepodległości przez Ukrainę. Rosja już wcześniej ostrzegała: „my im pokażemy niepodległość”. Prezydent Zełeński wczoraj zapowiadał mieszkańcom, że trzeba się szykować na atak w całym kraju. Teraz, kiedy rozmawiamy, też słychać alarm, podejdę do okna, może usłyszycie (słychać dźwięk syren).
Ludzie przyzwyczaili się już do zagrożenia, ale dzisiejsza noc była wyjątkowo trudna. Wczoraj byłem w Charkowie. To było piękne, akademickie miasto, które dawniej było stolicą Ukrainy. Teraz jest bardzo zniszczone, a dzisiejszej nocy spadły na nie kolejne rakiety. Sytuacja jest trudna, końca wojny nie widać i nikt nie jest w stanie prognozować, co będzie z nami. Dlatego z wielką nadzieją spoglądamy w stronę Nieba.
Czy w tak smutnych okolicznościach da się w ogóle obchodzić tak radosne święto, jak Dzień Niepodległości?
Nie ma mowy o świętowaniu w formie zorganizowanych uroczystości. Rosjanie biją po wszystkich tych punktach, gdzie zbierają się ludzie. Dlatego uroczyste obchody nie wchodzą w grę. Władze Ukrainy prosiły za to, by dziś szczególnie mocno modlić się za kraj. W 31. rocznicę odzyskania niepodległości dziękujemy za dar niezależności. Wojna pokazuje nam, że o niepodległość trzeba ciągle walczyć, że wciąż w dużym stopniu jest ona zagrożona. Tak więc świętowanie ma całkiem inny charakter. Ludzie pozdrawiają się nawzajem, czując głęboką wdzięczność za niepodległość, mając nadzieję, że po zakończeniu tej wojny świętowanie będzie jeszcze radośniejsze.
Dopiero teraz widzimy, że niepodległość nie była jeszcze całkowita. Widzimy, jak wielu swoich ludzi mieli w Ukrainie okupanci. Jak wiele rzeczy było od nich zależnych. Jak mocno uzależnili sobie Europę, między innymi energetycznie. Wojna toczy się zatem o prawdziwą wolność Ukrainy i całej Europy.
Jak wygląda dziś to zwykłe życie duszpasterskie? Czy dostrzega Ksiądz Biskup, że ludzie chętniej garną się do kościoła?
Sporo osób musiało wyjechać, całymi rodzinami. Ale widzę też nowych, którzy pytają o chrzest, o Pierwszą Komunię, o spowiedź, o ślub w kościele. Przybywa par, które po latach wątpliwości decydują się na ślub. Bo wojna pobudziła wiarę wielu nieco ospałych duchowo osób. Towarzyszy im myśl: „Dziś jestem, jutro może mnie już nie być na tym świecie”.
Zmienia się hierarchia wartości.
Tak. Naprawdę ważny stał się człowiek – to, co ma swoim sercu. Ważny stał się ten, kto jest obok. To, co materialne jest niestabilne, a właściwie to nie ma już żadnego znaczenia. Bardzo zamożni ludzie byli zmuszeni zostawić wszystko. Ich domy, samochody spłonęły. Czasem ktoś przypomni sobie, że jego przodkowie byli katolikami. Ktoś powiedział mi, że „gdyby nieba nie było, życie na ziemi byłoby bez sensu”. Krótka myśl, a głęboka.
Proszę powiedzieć, jak wygląda u Księdza Biskupa dzisiejszy dzień. Zaczęło się od niespokojnej nocy i niespokojnego poranka...
Wieczorem kładłem się z myślą, żeby się dobrze wyspać, ponieważ czekało mnie więcej spotkań z wiernymi z okazji święta. Jak mówiłem, po północy miasto zbudziły rakiety. Po godzinie czwartej – powtórka. Wciąż wyły syreny. Udało mi się tylko zdrzemnąć. Rano – modlitwy osobiste i Msza święta, na którą przybyło blisko 40 osób. Później był czas na rozmowy z ludźmi, którzy chcieli się podzielić tym, co widzieli, co przeżyli w ostatnich godzinach.
Dziś mieliśmy również konferencję episkopatu w formie zdalnej. Biskupi są na miejscu. Nie zostawiamy własnych diecezji, wiernych, dlatego spotykamy się online, by omówić pewne sprawy, razem się pomodlić, dzielić się tym, jak wygląda sytuacja w różnych regionach Ukrainy. Po obiedzie odbyło się spotkanie z potrzebującymi, którzy docierają tu po pomoc z miejscowości, gdzie nie ma sklepów. A teraz mam przyjemność rozmawiać z „Gościem Niedzielnym”. Przez pośrednictwo Państwa portalu mogę być w łączności z moją ojczyzną, z czego się bardzo cieszę. Tu, na Ukrainie, wiele osób mówi tak pięknie o Polsce. Zarówno w mediach, jak i w zwykłych rozmowach. Wszyscy podkreślają wielką solidarność Polaków.
Agnieszka Huf, Piotr Sacha