Zbombardowany

Pęka mi czaszka. „Każdy człowiek ma w sobie czystą, niezmąconą głębię, gdzie mieszka Bóg” – czytam Pałysa, a za oknami wali techno. Mogę obrażać się na ten świat lub odnaleźć w nim Tego, który JEST.

„Każdy człowiek ma w sobie czystą, niezmąconą głębię, gdzie mieszka Bóg. Panuje tam całkowita cisza. Tu wszystko jest zdrowe, tu także goją się rany, jakie zadało życie. Do tego obszaru nie ma dostępu żaden inny człowiek, to najintymniejsza przestrzeń” – czytam w „Hewel” o. Krzysztofa Pałysa, najważniejszej książce ostatnich lat (nie dziwię się, że pierwszy nakład rozszedł się na pniu). 

Czytam te słowa nocą, a nieopodal trwa Fest Festival i ósmą godzinę trwa łomot techno. Psy wyją. Upał, nie można zamknąć okna. Jeden z sąsiadów nie wytrzymał nerwowo, nieco podchmielony wybiegł na balkon i wyrzucił z siebie wiadra wulgaryzmów, barwnie opisując, zaistniałą sytuację. Nikt go nie uciszał. 

Kilka godzin temu wróciłem z rekolekcji, gdzie dniami i jedną nocą adorowaliśmy Jezusa w Najświętszym Sakramencie i od razu dostałem w pysk ścianą dźwięków. Co zrobić? Przeklinać? Wejść w oskarżenie? W modną dziś w Kościele mantrę: „kiedyś było jakoś lepiej”? Zwiać w marzenia o sterylnej ciszy, wiedząc, że… taka nie istnieje? A może przyjąć to, co jest i w tym uwielbić Boga? Tak zrobię. 
Pod pralką sterta ciuchów (pięć osób w tym samym czasie wróciło z wakacji), techno wali jak młotem, a ja czytam u Pałysa: „Świat nam się rozpadł, na ten przyjemny i drugi pełen radości. Jako społeczeństwo osiągnęliśmy to, o czym nasi przodkowie mogli tylko pomarzyć. Dostajemy, czego chcemy, licząc na satysfakcję, aby po chwili odkryć, że osiągnięty cel nie zaspokaja w takim stopniu, jakbyśmy oczekiwali. Zamiast spełnienia przychodzi jeszcze większa pustka”.

Przypominam sobie, że przed laty wstęp do „Innych spraw” trapisty o. Michała Zioło pisałem wśród wycia „Hey, hey, baby” (tu gromkie chóralne uuuuh, aaahh), gdy z nieba lał się żar, a w basenie w Jesolo niemieccy turyści ćwiczyli aerobik. 

Moim odkryciem ostatnich rekolekcji była wolność, z jaką Jezus traktował dzieci. Nie były to inne, „wyciszone”, utemperowane, „grzeczne” (co to w ogóle znaczy?) maluchy. Darły się tak samo, jak na naszych rekolekcjach i urządzały takie same sceny i histerie, gdy biedne matki (i tak stojące przy samych drzwiach!), z przepraszającym wzrokiem, spłoszone uciekały jeszcze dalej. Apostołom tęskniącym za wytchnieniem, sterylnością i czystością formy też przeszkadzały takie dzieciaki. A Jezus? Nie tylko brał je na ręce i błogosławił, ale dodawał: „Do takich należy Królestwo”. 

Jest po 22:00 a impreza w parku się rozkręca. Jesteśmy przebodźcowani. Socjologowie i neurolodzy alarmują, że nasz układ nerwowy fatalnie reaguje na nadmiar bodźców i informacji. Przyrównują to zjawisko do drastycznej chińskiej metody tortury, w czasie której więźniów… pozbawiano powiek. Efekt? Skazaniec nieustannie odbierał zewnętrzne bodźce, co ostatecznie doprowadzało go do szaleństwa. Informacyjne bodźce przekraczają możliwości adaptacyjne naszego organizmu, nadmiar bodźców i informacji nasila stres i związany z nim niepokój, powoduje chroniczne zmęczenie i stan napięcia. 

„Odpocznij we Mnie” – słyszę i nie muszę szukać Go na zewnątrz. Moje ciało jest Świątynią. Techno rozrywa mi czaszkę, a ja czytam o Danielu, który znalazł pokój serca w jaskini lwów, o Jezusie, którego otaczał przez cały dzień taki tłum, że nie miał nawet czasu się posilić i pytał: „kto się mnie dotknął” i o tym, jak jednym słowem uciszył burzę. 

Jest we mnie, nie na zewnątrz.

Mogę obrażać się na ten świat lub odnaleźć w nim Tego, który jako jedyny JEST. Ktoś powiedział, że będzie łatwo?
 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Marcin Jakimowicz