USA. Wiara to najcenniejszy dar Boga dla nas – powiedział Barack Obama, przemawiając w Waszyngtonie na tradycyjnym „śniadaniu modlitewnym” – dorocznym spotkaniu polityków i przywódców religijnych.
Ujawnił, że dwa lata sprawowania urzędu prezydenta umocniły jego wiarę i wyjaśnił, że władza prezydencka „ma tę dziwną moc”, iż wywołuje potrzebę modlitwy. – Po błędach i rozczarowaniach pytałem siebie, co Bóg dla mnie przygotował, i przypomniano mi, że zamysły Boże nie zawsze odpowiadają naszym krótkoterminowym pragnieniom – mówił prezydent USA.
Co ciekawe, w religijność swego przywódcy wątpi znaczna część Amerykanów. Z sondażu ośrodka Pew Forum, przeprowadzonego w sierpniu 2010 roku, wynika, że aż 43 proc. nie wie, jakiego wyznania jest Obama, a tylko jedna trzecia uważa go za chrześcijanina.
Nieskrępowany tym prezydent opowiadał na „śniadaniu modlitewnym”: „Kiedy budzę się rano, czekam na Pana i proszę, by dał mi siłę, abym czynił słuszne rzeczy dla naszego kraju i jego narodu”. I dodał, że „bardzo pożyteczny jest powrót do Pisma Świętego, by sobie przypomnieć, że nikt nie zna wszystkich odpowiedzi”.
Te słowa słabo przystają do decyzji podejmowanych przez prezydenta USA i do jego czynów. Dlaczego? Wyjścia są dwa. Albo benedyktyni tynieccy odwalili fuszerkę i kiepsko przetłumaczyli Pisma, w których nieopatrznie znalazły się słowa: „nie zabijaj” czy „wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych…”, albo po prostu facet ma w Białym Domu zupełnie inną Biblię.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Fakty i opinie - Marcin Jakimowicz