Sejm przyjął ustawę o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, łagodząc jedynie co bardziej absurdalne przepisy. Wiele środowisk protestuje przeciwko zbytniemu wchodzeniu urzędników w kompetencje rodziców i wychowawców.
Fundacja Narodowego Dnia Życia we współpracy z Komitetem Contra In Vitro rozpoczęła nawet zbieranie podpisów pod projektem uchylającym te przepisy. I słusznie. Im mniej urzędników między wychowującym a wychowywanym tym mniej absurdów. We Włoszech rodzice nie mogli poradzić sobie z uzależnionym od gier komputerowych synem, więc wezwali na pomoc karabinierów.
Ci skonfiskowali mu konsolę i gry. Dlaczego rodzice nie zrobili tego sami? Czyżby bali się własnego dziecka? A może urzędników, gotowych w razie czego postawić ich przed sądem? W Wielkiej Brytanii sąd podtrzymał decyzję uczelni, która zwolniła z pracy 57-letnią nauczycielkę Steph Crossley za to, że podczas alarmu przeciwpożarowego wymierzyła klapsa 21-letniej rozhisteryzowanej studentce.
Ale gdzie tu zdrowy rozsądek? Do rozstrzygania sporów między ludźmi w cywilizowanych krajach powołano niegdyś sądy. A drobiazgi ludzie załatwiali między sobą sami. Urzędnik nie widzi żywych ludzi z całą gamą możliwości ich wzajemnych relacji, ale nazwisko na papierze. Czy naprawdę rodzice widząc, że ich dziecko chce wyskoczyć przez okno, powinni się zastanawiać, jakie procedury w takim wypadku przewiduje prawo?
Czytaj codzienne komentarze w portalu wiara.pl
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Macura - redaktor naczelny portalu wiara.pl