Komisja Europejska, w odpowiedzi na interpelację polskiej eurodeputowanej Joanny Senyszyn, stwierdziła, że osoby decydujące się wystąpić z Kościoła powinny mieć prawo wglądu w zebrane o nich przez parafię dane i - uwaga! - powinny mieć możliwość ich usuwania z parafialnych dokumentów. Czy czeka nas kolejna antykościelna batalia?
Zgodnie z przyjętymi w 2008 roku przez polski Episkopat zasadami, chęć odejścia z Kościoła powinna zostać wyrażona przed proboszczem na piśmie w obecności dwóch pełnoletnich świadków. Proboszcz dokonuje wtedy odpowiedniej adnotacji w księdze chrztów.
Nie przewiduje się jednak „wymazywania” informacji o chrzcie z kościelnych dokumentów. No bo niby jak to robić? Przecież księga to nie rekord w bazie danych ani formularz w segregatorze. Pani Senyszyn, która skarży się europejskim instytucjom na polski Kościół, taki drobiazg nie interesuje. Uważa, że apostata powinien mieć prawo zniknąć z parafialnych rejestrów. Jakby nigdy do Kościoła nie należał.
Biskupi radzą, by osobom domagającym się całkowitego usunięcia ich danych z kościelnych dokumentów i powołującym się na ochronę danych osobowych tłumaczyć, że „dane zawarte w księgach metrykalnych, jako udokumentowanie przyjętych sakramentów, są niezbędne do wykonywania własnych zadań Kościoła”. To delikatne sformułowanie. Można by ostrzej.
Parafialne księgi zawierają informacje o pewnych faktach: o tym, że na prośbę rodziców dziecku udzielono chrztu, a tym samym przyjęto do wspólnoty Kościoła, że ktoś przyjął sakrament bierzmowania czy że zawarł małżeństwo lub przyjął święcenia kapłańskie. Te wpisy poświadczają tylko fakty, które rzeczywiście zaistniały, podobnie jak fakt wystąpienia z Kościoła. Domaganie się usunięcia takich informacji z parafialnych ksiąg oznacza żądanie fałszowania dokumentów.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Macura - redaktor naczelny portalu wiara.pl