Aresztowanie Romana Polańskiego przez Szwajcarów wywołało oburzenie wśród artystycznych elit. Listy z protestami i wyrazy solidarności z reżyserem wystosowali koledzy po fachu i wysocy urzędnicy państwowi Francji i Polski.
Decyzja władz Szwajcarii postawiła kraj pod pręgierzem opinii środowisk twórczych niemalże całego świata. To prawie Birma. Dostało się także amerykańskiemu systemowi sprawiedliwości. Za co? Za to, że po 32 latach dopadł sprawcę seksu z nieletnią, co w Kalifornii jest równoznaczne z gwałtem. A skazaniec, zanim ogłoszono wymiar kary, uciekł do Francji.
Dzisiaj przez znaczną część artystycznych elit sprawca wykreowany został na ofiarę, natomiast wykorzystaną dziewczynkę przedstawia się jako nieletnią prostytutkę. Jakby to było jakimś usprawiedliwieniem. Okazało się, że ci sami ludzie, którzy werbalnie, a czasem nawet w swoich filmach piętnują różne patologie życia społecznego, w tym handel żywym towarem czy los dzieci wykorzystywanych seksualnie np. w Tajlandii, w pewnych wypadkach gotowi są na podobne sytuacje przymknąć oczy. Tyle że sprawca wielkim artystą musi być. Można sobie wyobrazić ich reakcję, gdyby gwałciciel był np. znanym duchownym.
W obronę Polańskiego zaangażowali się najwybitniejsi polscy twórcy, chętnie występujący w mediach w rolach moralistów. Tylko nieliczni, jak Krzysztof Krauze czy Zbigniew Hołdys, zachowali zdrowy rozsądek, wskazując, że nawet wielkie artystyczne osiągnięcia nie usprawiedliwiają dokonanego zła. I na koniec – czy reżyser, zamiast przez trzydzieści lat unikać amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości, nie miał dość czasu, by z godnością zakończyć tę sprawę? I poddać się osądowi Temidy?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Edward Kabiesz