Gdy mieszkanka Mielca jako pierwsza Polka zachorowała na grypę wywołaną wirusem A/H1N1, zwanym wirusem świńskiej grypy, minister zdrowia Ewa Kopacz odwiedziła szpital, w którym chora leżała.
– Zobaczyłam szpital moich marzeń – mówiła później. Wirus świńskiej grypy, przenosząc się z człowieka na człowieka, słabnie. Chora z Mielca w szpitalu była chyba prewencyjnie, bo sama mówiła, że w jej przypadku zwykła grypa od tej świńskiej bywa gorsza.
Wiele dni później, z powodu dużej ilości przypadków zachorowań na nową grypę w Japonii, Światowa Organizacja Zdrowia rozważa ogłoszenie najwyższego, szóstego stopnia zagrożenia pandemią. Polska minister mówi wtedy, że system ochrony zdrowia w naszym kraju jest dobrze na epidemię przygotowany. Że mamy dobrze wykwalifikowaną kadrę (wierzę), że mamy trzy tysiące przygotowanych łóżek (pewnie prawda) i że w razie potrzeby możemy mieć ich jeszcze więcej.
Kiedyś mówiono, że polski pilot jest tak dobrze wyszkolony, że i na drzwiach od stodoły potrafiłby latać. Dobry lekarz i wolne łóżko nie są gwarancją sukcesu (choć są do sukcesu niezbędne). Wikt szpitalny to najlepsza dieta odchudzająca. Na podstawowe badania trzeba czekać kilka dni, a w pierwszym dniu pobytu w szpitalu zażenowana pielęgniarka przynosi nazwy leków do wykupienia w aptece. Ilość poszewek czy prześcieradeł jest prawie reglamentowana.
W końcu w jednym pokoju leżą chorzy rozsiewający zarazki i tacy, którzy infekcji nie mają. Nie wiem, co w Mielcu widziała minister Kopacz. Może tam rzeczywiście jest szpital marzeń. Takich jest w Polsce pewnie wiele. Ale dopóki w Polsce znajdzie się choć jeden szpital, a mam wrażenie, że takie niestety przeważają, w którym opisane patologie występują, nie jesteśmy na żadną pandemię przygotowani.
Gratuluję pani minister pewności siebie. I mam nadzieję, że wirus A/H1N1 rzeczywiście słabnie przy przechodzeniu z człowieka na człowieka.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Komentarz - Tomasz Rożek, redaktor naukowy