Pewna moja znajoma z powodu natłoku zajęć lekturę interesujących ją czasopism odkłada na później. W praktyce owo „później” znaczy nawet kilka lat.
Twierdzi, że taka lektura po czasie, gdy już znany jest dalszy przebieg wydarzeń, bywa bardzo pouczająca. Więc dopiero teraz dowiedziała się o głośnej jesienią 2003 r. historii Adela Smitha. I była zaskoczona. Ten mieszkający we Włoszech muzułmanin, domagał się usunięcia krzyży ze szkoły, do której uczęszczały jego dzieci. Sąd przychylił się jego żądań. Na tym kończyła się opowieść w starej gazecie. I nie byłoby w niej nic nadzwyczajnego, gdyby nie miejsce, w którym wydarzenia się rozgrywały: dotknięta niedawno trzęsieniem ziemi L’Aquila.
Smith nie zrezygnował z walki z tym, co chrześcijańskie. Wygrał nawet proces o nazwanie krucyfiksu „trupem w miniaturze na dwóch deskach”. Ten sam region Włoch zasłynął później na cały świat za sprawą sędziego Luigi Tostiego, który odmówił pracy w salach z krucyfiksem.
Daleki jestem od twierdzenia, że trzęsienie ziemi, które nawiedziło L’Aquilę, było Bożą karą za walkę z krzyżem. Wszak wielu mieszkańców tego miasta i okolic otwarcie stanęło w obronie krzyży. Myślę tylko, że przed krzyżem nie warto uciekać. Nawet jeśli wyrzuci się go ze szkolnej czy sądowej sali, wcześniej czy później i tak wróci. Choćby jako krzyż na trumnie ofiar trzęsienia ziemi…
Czytaj codzienne komentarze w portalu wiara.pl
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Macura, redaktor naczelny wiara.pl