Ukraińcy powiedzieli, że nigdy już nie będą niewolnikami, nie będziemy niczyją kolonią - mówi arcybiskup większy kijowsko-halicki Światosław Szewczuk.
Krzysztof Tomasik (KAI): Dziś kończy się Synod Biskupów Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego w Przemyślu. Wyjątkowy nie tylko dlatego, że miał się pierwotnie odbyć w Kijowie, ale też, że odbywa się w czasie wojny w Ukrainie.
Abp Światosław Szewczuk: Tak ten synod jest czymś wyjątkowym przede wszystkim, że po trzech latach mogliśmy się spotkać w cztery oczy. Przez dwa latach pandemii nasze obrady odbywaliśmy online tak, aby życie Kościoła mogło się w miarę normalnie toczyć. Synod miał się odbyć w Kijowie także w kontekście ewentualnej wizyty papieża Franciszka w naszej stolicy. Niestety po raz pierwszy we współczesnej historii naszego Kościoła mamy Synod w czasie wojny, co bardzo istotnie zmieniło charakter naszego spotkania.
Wszyscy biskupi przyjechali?
Pierwsza przyczyna naszej radości ze spotkania to to, że wszyscy jesteśmy żywi, że przeżyliśmy pandemię i obecną fazę wojny, która trwa już ponad cztery miesiące. Przyjechali biskupi z Ukrainy i zagranicy. Wybraliśmy Przemyśl, aby wszyscy biskupi pracujący w Ukrainie jak najszybciej mogli wrócić do swoich diecezji.
Najważniejszym tematem była synodalność i powszechność Kościoła. W tej kwestii Kościół greckokatolicki, największy Kościół Wschodni na świecie ma dużo do powiedzenia…
Tak to był główny temat. Drogą synodalności idzie obecnie cały Kościół katolicki. Idziemy tą samą drogą, ale według naszej tradycji. Z istoty jesteśmy Kościołem synodalnym. Na Synodzie zbierają się tylko biskupi, ale nie jest to wydarzenie dotyczące tylko hierarchów. Biskup przede wszystkim reprezentuje swoją eparchię (diecezję), swoich wiernych, którzy teraz tak bardzo cierpią.
Synod jest miejscem, gdzie wyraża się solidarność, wysłuchiwanie i pomoc każdemu, kto tego potrzebuje.
Według naszego prawa kanonicznego jest najwyższą instancją, która ustanawia prawo kościelne i wybiera nowych biskupów. Potrzebowaliśmy tego Synodu także dlatego, aby teraz odpowiednio reagować na wojnę w Ukrainie w sposób zorganizowany i skoordynowany, szybki i efektywny.
Dyskutowaliście różne postulaty wiernych związanych z drogą synodalną. Z zebranych dotychczas ankiet wynika, że jedną z największych bolączek naszego Kościoła rzymskokatolickiego jest klerykalizm. A jak jest u Was?
Oczywiście jesteśmy bardzo sklerykalizowani. Dlaczego? Dlatego, że przez dziesiątki lat działaliśmy w podziemiu prawie bez księży. Kiedy wyszliśmy z podziemia miliony grekokatolików miało tylko 300 księży. I było czymś oczywistym, że za odrodzeniem struktur szedł proces pewnej klerykalizacji. Hierarchia i duchowieństwo powracało też do normalnych ról jakie powinni pełnić w Kościele.
Tym się różnimy np. od Kościoła prawosławnego, że parafią kieruje proboszcz a nie wybrany komitet, to on jest duszpasterzem.
Warto zwrócić też uwagę, że klerykalizm ma swoje ograniczenia i są nimi osoby świeckie. Zdajemy sobie doskonale sprawę jak ważne są rola i głos świeckich. Nie ma czegoś takiego jak np. młodzież i Kościół, gdyż młodzież jest w Kościele. Tak samo jak nie możemy mówić duchowni i świeccy, gdyż jesteśmy jednym Bożym ludem. Było to czymś oczywistym w czasach, gdy byliśmy w podziemiu. Teraz musimy się tego uczyć.
Przeczytaj też: Abp Szewczuk: wróg walczy nie tylko bronią, ale i kłamstwem
Podczas naszych obrad synodalnych, soborowych jak się to u nas mówi, elementem, który się co chwila przewijał jest postulat świeckich o formację. Nie możemy już tylko zajmować się katechezą dzieci i młodzieży, ale prowadzić systematyczną formację świeckich, którzy aktywnie chcą angażować się w życie swoich parafii i brać za nią odpowiedzialność. Zaproponowana przez papieża Franciszka droga synodalna odznacza także wspólną odpowiedzialność za Kościół. Dzięki Bogu to u nas istnieje. Szczególnie w mniejszych parafiach wierni zdają sobie doskonale sprawę z tej odpowiedzialności i budują m. in. dla siebie świątynię. Doskonale odczuwają przynależność do wspólnoty i będą pamiętać, że ich dziadek budował ten wspólny dom. Bardzo często cerkiew jest najpiękniejszym budynkiem w miejscowości. Przecież wszystko, co najpiękniejsze i najdroższe ludzie niosą do świątyni. Oczywiście nie chodzi tylko o rzeczy materialne, ale przede wszystkim duchowe, gdyż czują się oni częścią wspólnoty.
Dla mnie - tego, który poznał życie Kościoła katolickiego w podziemiu, był on przede wszystkim wspólnotą ludzi, ponieważ nie mieliśmy świątyń. Pójść do cerkwi znaczyło uczestniczyć we wspólnej modlitwie. Czasem całymi dniami oczekiwaliśmy kapłana. Wszystko odbywało się w tajemnicy, nie wiedzieliśmy, czy przybędzie, czy nie. Wspólnota, zaangażowanie świeckich, posługa kapłana wobec świeckich to tematy, które stale powtarzają się w postulatach napływających do naszych eparchii (diecezji).
Na Synodzie gościliście także różne delegacje solidarności…
Spotkaliśmy się z ważnymi gośćmi. Był reprezentant Konferencji Episkopatu Polski, abp Józef Michalik, który przypomniał, że jest to jego drugi Synod UKGK. Na jeden z nich w Kijowie zaprosił go mój poprzednik, kard. Lubomyr Husar. Przemawiał w imieniu przewodniczącego KEP abp Stanisława Gądeckiego. Była to okazja, aby przemyśleć jak Ukraina i Polska może wyjść naprzeciw wyzwaniom, nie tylko militarnym, gdyż jesteśmy przede wszystkim Kościołem, ale przede wszystkim humanitarnym, demograficznym, a także ekonomicznym oraz informacyjnym.
Jak mówi papież Franciszek, każda wielka wojna jest powiązana z wielkim kłamstwem i Kościół ma w tym czasie pełnić w sposób szczególny swoją prorocką funkcję, powiedzieć, czasem ostro, to czego dyplomaci, politycy, ekonomiści nie potrafią zrobić, bo kierują się swoimi interesami.
Celem naszego Kościoła jest obrona narodu, ludzi cierpiących z powodu wojny.
Był ks. Robert Vittillo, sekretarz generalny Międzynarodowej Katolickiej Komisji Migracyjnej, w ramach której działa grupa Katolicka Odpowiedź dla Ukrainy. Włoski kapłan powiedział, że bardzo ważnym było dla niego móc wysłuchać biskupów, aby jeszcze lepiej koordynować działalność na rzecz Ukrainy i uchodźców. Był też nowy dyrektor dzieła pomocy niemieckich katolików „Renovabis” ks. Thomas Schwartz i jego współpracownicy. Organizacja ta po wybuchu wojny jako jedna z pierwszych odpowiedziała na nasze potrzeby. Dziękując im użyłem łacińskiej sentencji „kto szybko daje, podwójnie daje”. Dzięki ich pomocy nasi biskupi i duchowni mogli pozostać na terenach ogarniętych wojną, gdyż nie mają oni żadnych środków na przeżycie i potrzebują pomocy z zewnątrz.
Przeczytaj też: Ukraina czeka na papieża Franciszka
Była też delegacja Konferencji Episkopatu Austrii z jej przewodniczącym arcybiskupem Salzburga, Franzem Lacknerem i biskupem Grazu, Wilhelmem Krautwaschlem. Mieliśmy okazję podziękować Kościołowi Austrii nie tylko, za jego pomoc i empatię w stosunku do Ukrainy, ale i za ich jasne i czasami zasadnicze stanowisko w stosunku do wojny. Nasz biskup zaporoski, biskup egzarchatu donieckiego podziękował im za to, że gdy Rosjanie zniszczyli nasz ośrodek Caritas w Mariupolu, zabijając dwie osoby, to austriaccy biskupi jako pierwsi przesłali kondolencje. Pokazuje to jak blisko odczuwają naszą tragedię. Odwiedza nas też przewodniczący Rady Konferencji Biskupów Europy (CCEE), arcybiskup Wilna Gintaras Grušas. W Przemyślu odczuwaliśmy wprost i niezwykle intensywnie solidarność całego Kościoła w Europie i na świecie. Dzięki temu też konkretnie możemy odpowiadać na nasz kryzys humanitarny.
Kryzys humanitarny, który się pogłębia i nie dotyczy już tylko Ukrainy, ale całego świata, szczególnie krajów najuboższych.
Kryzys humanitarny będzie się powiększać, gdy wojna będzie się przedłużać. Zimą Ukrainę będą zabijać nie tylko rosyjskie bomby, ale też głód i zimno.
Zapytam o osobiste doświadczenia. W każdej chwili mógł Ksiądz Arcybiskup stracić życie.
Podzielę się dwoma doświadczeniami, a było ich więcej. Te dwa doświadczenia zmieniają człowieka na zawsze. Pierwszy wielki dylemat miałem, gdy wybuchła wojna, czy my jako biskupi mamy pozostać na miejscu, czy uciec i gdzieś się schronić. Pozostaliśmy dając tym samym świadectwo wierności Chrystusowi. To nie była łatwa decyzja. Wiele dobrych ludzi, w tym wojskowych, którzy mówili, że nie mogą nam zapewnić bezpieczeństwa, radziło aby jednak wyjechać w bezpieczne miejsce i tym samym oni sami będą mniej obciążeni psychicznie, troską i niepokojem o nas. Są jednak sytuacje, kiedy trzeba powiedzieć – nie, nawet własnemu bezpieczeństwu, żeby być wolnym i powiedzieć – tak Chrystusowi. Taką decyzję musi podjąć każdy osobiście. Jeśli komuś wprost zagraża śmierć, to na przykład ja jako biskup i zwierzchnik Kościoła, nie mogę rozkazać aby ktoś oddał życie. To musi być dobrowolna decyzja. Jestem dumny z moich biskupów i duchownych, że postanowili pozostać.
Te cztery miesiące wojny, zrobiły z nas starszymi, o co najmniej dziesięć lat.
Drugie doświadczenie dotyczy Buczy, do której przyjechałem tuż po odejściu rosyjskich żołnierzy, kiedy ciała zabitych leżały na ulicach. To był makabryczny widok. Pojechałem, żeby modlić się nad zbiorowymi mogiłami. Dlaczego były masowe groby? Ponieważ Rosjanie zmusili służby komunalne, aby zbierały ciała i chowali we wspólnych dołach. Stanąłem nad jedną z mogił, gdzie nieekshumowane ciała ludzi ze związanymi rękami, młode kobiety i mężczyźni, jeszcze tam leżały. Zacząłem się modlić i po chwili czuję, że stoję na innych ciałach, że ta mogiła nie została całkowicie odkryta tylko częściowo, czuję świeże, miękkie, poruszające się podłoże. I wtedy naszła mnie myśl: człowieku, ty też mogłeś tam być z nimi. Pojawia się refleksja, w czym jestem lepszy od zabitych, dlaczego ja żyję, a oni nie. Niestety, na to nie znajduję żadnej odpowiedzi. Na to się nie da po ludzku odpowiedzieć. Takie momenty zmuszają człowieka do przewartościowania wszystkiego, czym dotychczas żył i znalezienia absolutnie nowej perspektywy życia.
To na przykład jeszcze bardziej trudne dla zajmującego się teorią profesora-etyka…
Jestem z wykształcenia profesorem teologii moralnej. No tak, profesorek siedzi w wygodnym fotelu przy biurku i rozważa zasady wojny sprawiedliwej. Niestety, jeśli nie doświadczył brutalności i bezwzględności wojny nigdy jej nie zrozumie.
Rozważa, czy Ukraina broni się sprawiedliwie czy nie, czy pomagać jej militarnie, czy nie?
Czy może ma się poddać, bo za dużo już ofiar. Wtedy pojawia się obraz otwartej mogiły. Gdy Rosjanie w końcu odejdą z naszego kraju, to te mogiły będą wszędzie. Każdy teren okupowany jest już wyścielony takimi samymi mogiłami jak w Buczy. Pomyślmy teraz o Mariupolu, Sewierodoniecku i setkach miast, miasteczek i wiosek. Dlatego też nie można w żadnym wypadku mówić, że Ukraina jest miejscem konfliktu. Słowo konflikt prowadzi nas do tzw. myślenia symetrycznego, to znaczy, że każda ze stron ma swoje racje, ale prawda zawsze gdzieś leży pośrodku. Wtedy, ten kto szuka prawdy chce być bezstronnym - supra partes.
I to jest wielki błąd tych, którzy teraz analizują sytuację w Ukrainie…
Tak jest. Może teraz przemawia we mnie głos zabitych ludzi. W Ukrainie nie mamy konfliktu, ale jesteśmy świadkami zbrodni, gdzie jest zbrodniarz i ofiara. Nie można ich stawiać w symetrycznej opcji analizy i refleksji. Zbrodniarza trzeba powstrzymać i to jak najszybciej. Cała nasza polityka i duszpasterskie plany kościelne muszą być budowane na całkowitym poszanowaniu ofiary.
Tak na marginesie, tak Kościół katolicki postępuje walcząc z pedofilią, stawiając na pierwszym miejscu dobro ofiary. Myślenie symetryczne także okazało się w tym wypadku niebezpieczne i zwodnicze. Musimy głośno mówić o zeru tolerancji wobec zbrodni i zbrodniarza. Skupiamy się na szacunku wobec krzywd, ran i bólu ofiary. Czyli wszyscy, duchowni, teologowie, którzy teoretyzują na temat wojny, zasad wojny sprawiedliwej, muszą to przede wszystkim brać pod uwagę.
Może dlatego Pan Bóg zachowuje mnie przy życiu, aby być głosem ofiar, tych młodych ludzi, którym już nikt nie przywróci życia. Jestem przekonany, że Ukraina zwycięży, wszystko odbudujemy, ale tych wszystkich poległych już nie będzie nigdy wśród nas.
Mówimy o zabitych, ale ile mamy ofiar wojny żyjących z traumami wojennych tragedii, które na co dzień muszą z nimi żyć…
To też był jeden z wielkich tematów naszych obrad. Przypomnijmy, że Ukraińcy są narodem, który w swojej historii doświadczał ludobójstwa: przeżyliśmy Hłodomor (Wielki Głód), I i II wojnę światową, czasy komunistyczne. Byliśmy narodem bez państwa, bezbronnym, wydanym na pastwę tych, którzy zwyciężali. Ta historyczna trauma jeszcze w naszej podświadomości tkwi, w naszych codziennych reakcjach. Wielkim testamentem św. Jana Pawła II wobec Ukrainy było to, abyśmy leczyli historyczne rany i szukali na nie balsamu. Teraz jesteśmy wszyscy nosicielami nowych ran i traum. Dam przykład. Gdy przyjechałem do Przemyśla to pierwszy dzień i noc nie mogłem spokojnie spać i się poruszać. Uspokoiłem się dopiero gdy przyzwyczaiłem się do dochodzących do mnie okolicznych dźwięków. Wokół seminarium duchownego, gdzie mieszkaliśmy trwa budowa i niektóre dźwięki przypominały mi na początku pobytu odgłosy wybuchów albo dźwięk syreny przeciwlotniczej. Przez pierwszą noc prawie nie mogłem spać. To jest postać pewnej traumy. Dopiero trzeciego dnia moja psychika powróciła do normy. Pomyślmy, co dopiero odczuwają ludzie, szczególnie dzieci, w miejscach, gdzie toczą się wojenne działania.