Polski Kościół jest jednym z niewielu w Europie (albo i na świecie), w którym duchowni nie otrzymują pensji od biskupa za pracę w parafii – żali się w „Gazecie Wyborczej” były dominikanin Tadeusz Bartoś. – Co na to Państwowa Inspekcja Pracy? – zastanawia się były ksiądz i kreuje samego siebie na obrońcę uciśnionych polskich duchownych.
Istotnie, w ostatnich kilkunastu latach status materialny polskich księży mocno się obniżył. W wielu parafiach żyją bardzo biednie, bo ubodzy są ich parafianie. Nie brak dziś w Polsce parafii, gdzie stypendium mszalne to kilka jajek albo trochę warzyw. Oczywiście są też takie, gdzie księża żyją dostatnio.
Nie jest tajemnicą, że ofiary składane przy okazji posług sakramentalnych bywają problemem. Tu i ówdzie pojawiają się nieoficjalne „cenniki”, które krążą wśród parafian. Zdarza się, że księża zbyt ostentacyjnie sugerują, jakiej sumy oczekują. Były zakonnik w imię „sprawiedliwości” domaga się „urawniłowki”. Sugeruje nawet, że brak pensji dla księży skutkuje symonią – sprzedażą sakramentów. To bardzo poważne oskarżenie. Bez dowodów.
Czy wszystko to jest wystarczającym argumentem za przekształceniem księży w urzędników zatrudnionych przez biskupa? Moim zdaniem – nie. Właśnie wprowadzenie pensji dla duchownych przyczyniłoby się do uhandlowienia posługi sakramentalnej. A Kościół zamieniłoby w przedsiębiorstwo, które musi przynosić zysk. W tak rozumianym Kościele Tadeusz Bartoś mógłby pewnie zostać działaczem związkowym. I może nawet zorganizowałby strajk. Bez podwyżki nie odprawiałby Mszy
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Fakty i opinie - komentarz: ks. Artur Stopka, redaktor naczelny portalu wiara.pl