Ta parafia zajmuje teren trzy razy większy od Polski. Choć mieszka tu 1,5 mln ludzi, jest tylko... jeden katolicki ksiądz. I wciąż nie ma kościoła.
Parafia św. Józefa w Surgucie w północnej Syberii od południa opiera się o tajgę, a od północy o Morze Arktyczne. Lato trwało tu w tym roku tylko przez dwa i pół dnia. Był za to wtedy upał plus 35 stopni Celsjusza. A jeszcze dzień wcześniej wszyscy chodzili w kurtkach... Ludzie opowiadają tu taki dowcip. Turysta pyta: „Mieliście w tym roku lato?”. A tubylec: „Tak, mieliśmy, ale ja niestety byłem tego dnia w pracy”. Zimą temperatura spada tu poniżej minus 50 stopni Celsjusza. Jednak proboszcz Jarosław Mitrzak, polski ksiądz rodem z Siedlec, zimą może przynajmniej dojechać samochodem do Salekhardu za kołem podbiegunowym. Latem nie prowadzi tam żadna droga. Jednak gdy chwyci mróz, buldożer wyjeżdża na zamarznięte bagna i równa, spycha wszystko przed sobą. Tworzy w ten sposób „zimnik”, czyli prowizoryczną drogę. Zimą wystarczy więc wskoczyć do samochodu i przejechać 1200 km... Jednak na mrozie ks. Jarek złamał raz francuski klucz do kół z jego renówki. Gdy w takie mrozy coś zepsuje się w aucie, kierowca musi natychmiast rozpalić ognisko. Trzy minuty później palce będzie miał już zbyt zdrętwiałe, żeby użyć zapałek. Latem ksiądz Jarek podróżuje do Salekhardu samolotem. Najpierw musi jednak przejechać 850 km w odwrotnym kierunku, na lotnisko w Tiumieni. Dzięki temu regularnie raz na kwartał za kołem podbiegunowym, w zwykłym mieszkaniu w Salekhardzie, na stoliku zamienionym w ołtarz, wśród zgromadzonej garstki katolików, chleb zamienia się w Ciało. – Ilu jest katolików w Salekhardzie? – pytam. – Gdyby wszyscy przyszli, to piętnastu – odpowiada ks. Jarosław. – Opłaca się jechać taki kawał świata dla garstki ludzi?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak, zdjęcia Henryk Przondziono