Trzy lata temu cały świat obiegło zdjęcie zakutego w kajdanki księdza na sali sądowej, któremu dwóch policjantów zakrywa usta w czasie pokazowego procesu. Udało nam się spotkać z najsłynniejszym wietnamskim więźniem sumienia.
Mówią o mnie „kryminalista” – 63-letni Tadeusz Nguyen Van Ly, kapłan archidiecezji Hue w środkowym Wietnamie, śmieje się niemal po każdym wypowiedzianym zdaniu. W wietnamskich obozach pracy i więzieniach spędził już w sumie blisko 15 lat. Ośmioletni wyrok sprzed trzech lat był tylko następnym do kolekcji. Zarzut zawsze ten sam: „uprawianie propagandy przeciw socjalistycznemu państwu”. Nie przypuszczaliśmy nawet, że będzie możliwe spotkanie z dysydentem. Do osadzonego w jednym z najcięższych więzień Ba Sao w północnym Wietnamie księdza miała dostęp tylko rodzina i – dwukrotnie – kilku księży. Mieliśmy już niemal umówione spotkanie z jego siostrą, mieszkającą na południu kraju. Nagle od naszych informatorów dostaliśmy wiadomość, że ks. Ly został niespodziewanie wypuszczony na 12 miesięcy. Od dłuższego czasu zabiegały o to różne organizacje międzynarodowe. Stan zdrowia księdza pogarszał się z tygodnia na tydzień, doznał kilku udarów serca, lewą nogę i rękę ma już niemal całkowicie sparaliżowaną. Wymagał natychmiastowej interwencji specjalistów. Władze jednak nie wyrażały zgody na opuszczenie więzienia. Aż do marca tego roku.
Najdłuższy staż
I pomyśleć, że dwa dni wcześniej byliśmy w Hue. Niczego się nie spodziewając, pojechaliśmy zgodnie z planem do Sajgonu na południe. I tam dotarła do nas wiadomość, że ks. Ly został warunkowo umieszczony w areszcie domowym w… Hue, jego rodzinnej diecezji, żeby mógł poddać się leczeniu. Było jasne, że musimy zmienić trochę swój plan i zamiast z Sajgonu wracać prosto do Hanoi, pojawić się jeszcze raz w środkowym Wietnamie. Spotkanie umawialiśmy przez kilka kontaktów – zarówno przez zaufanych Wietnamczyków, jak i pilotujących sprawę za oceanem Amerykanów. Mimo środków ostrożności, było jasne, że odpowiednie służby będą wiedzieć o naszej wizycie. W diecezjalnym domu dla emerytów czeka już na nas najbliższy przyjaciel księdza Ly. Prowadzi nas do małego pokoju z zakratowanym oknem, gdzie przy drewnianym stole siedzi wysoki jak na Wietnamczyka mężczyzna. Pogodna twarz zupełnie nie zdradza czasu, jaki spędził w więziennych celach. Tylko wychudzona twarz, częściowo sparaliżowane ciało i nierówno stawiane kroki mówią dużo o faktycznym stanie jego zdrowia.
– Wielu księży walczy z reżimem. Wielu z nich było w więzieniu. Ale Ly jest jedynym, który był tam tak długo – mówi jego przyjaciel i obaj wybuchają głośnym śmiechem. Zdążyłem już się przyzwyczaić do tego charakterystycznego dla Wietnamczyków sposobu opowiadania nawet o najbardziej tragicznych wydarzeniach. – Tutaj mam trochę większy pokój, bo moja cela w Ba Sao to zaledwie 15 mkw. – mówi z niegasnącym uśmiechem ks. Ly.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina