Trudno mówić o dialogu w Kościele w Polsce, bo mamy raczej monolog: są pasterze i są owieczki - ocenia prof. Andrzej Zoll. Jednocześnie b. prezes Trybunału Konstytucyjnego i b. Rzecznik Praw Obywatelskich wyraża nadzieję, że synod o synodalności przyczyni się do poważnych zmian we wspólnocie Kościoła w naszym kraju.
Prof. Zoll wyraża opinię, że sprawę nauczania religii w Szkole po prostu “odfajkowano”. “Bardzo bym chciał, aby kształcenie od strony wiary, było jednak prowadzone w kościołach, w różny zresztą sposób” - zaznacza. Zdaniem prawnika Kościół jako siła duchowa tracił i traci najwięcej podczas rządów Prawa i Sprawiedliwości.
Zdaniem prof. Zolla biskupi mogliby zaprosić do siebie na rozmowę tych, którzy wyszli na ulice jesienią 2020 roku i zapytali ich o to, dlaczego się zbuntowali, a także o powody odejścia od Kościoła. “Gdyby takie pytanie młodym ludziom, zwłaszcza kobietom, zadali biskupi, to te osoby zobaczyłyby, że są traktowane poważnie” - uważa b. prezes Trybunału Konstytucyjnego. Jego zdaniem trzeba pracować także nad tym, by parafia stanowiła autentyczną wspólnotę.
Publikujemy treść rozmowy:
Tomasz Królak (KAI): Jak ocenia Pan inicjatywę Franciszka o zwołaniu synodu ta temat synodalności i w jakiej sytuacji, Pana zdaniem, ta inicjatywa zastała Kościół w Polsce? W minionych latach prosiliśmy o Pana opinie jako prezesa Trybunału Konstytucyjnego czy Rzecznika Praw Obywatelskich. Tym razem interesuje nas Andrzej Zoll - katolik, parafianin...
Prof. Andrzej Zoll: Inicjatywa papieża jest dla mnie wydarzeniem bardzo ważnym, ale i spóźnionym. Bo jednak sprawy zasadnicze, które rzutują na Kościół, na jego miejsce w strukturach społecznych, są mocno zagrożone. Idea Franciszka jest bardzo potrzebna.
Jaka jest sytuacja Kościoła w Polsce? Niewątpliwie przeżywamy kryzys: jest spadek powołań kapłańskich, znacząca liczba osób wręcz zerwała relacje z Kościołem, widać osłabienie aktywności całej wspólnoty. W tym kontekście warto zastanowić się nad tym, jaki spadek, jeśli chodzi o Kościół w Polsce, pozostawiła po sobie wielka postać Jana Pawła II. Otóż, moim zdaniem, nie został wykształcony indywidualny autorytet, który byłby przywódcą Kościoła w Polsce.
Dzisiejsi członkowie episkopatu nie są osobami tego formatu, co papież. Oczywiście, trudno zakładać, żeby w taka postać miała pojawiać się w każdym pokoleniu, ale nasz episkopat, niewątpliwie przywiązany do osoby papieża, nie kształtował w czasie jego pontyfikatu własnego oblicza.
Widać to po pokoleniu czterdziestolatków, które znacznie obniżyło swoją aktywność w Kościele. To są osoby, które na początku tego wieku zaliczano do “Pokolenia JP2”. Po śmierci papieża owo “pokolenie” straciło drogowskaz, nikt nie wszedł na miejsce papieża Wojtyły. Przyjazd Franciszka do Polski był też wydarzeniem, ale papież ten nie “pociągnął” młodych ludzi tak, jak miało to miejsce w czasach Jana Pawła II.
Podczas jego wizyt w Polsce bardzo gorąco papieża oklaskiwaliśmy, ale nie słuchaliśmy tego, co nam mówi. To była raczej manifestacja postawy wobec Jana Pawła II. Wybuchła ona zwłaszcza podczas pierwszej wizyty, w 1979 roku, jeszcze w okresie komunistycznym, a więc poprzedzającym “Solidarność”. Ten ruch niewątpliwie był “zakorzeniony” w pierwszej wizycie papieża. Ale przez jego nauki przeszliśmy bardzo powierzchownie, manifestowaliśmy raczej swoje postawy polityczne. Było to natomiast płytkie jeżeli chodzi o pogłębienie naszej wiary. I teraz, moim zdaniem, widać pewne efekty tego braku.
Zapewne rozmawiano i o tym, w ramach polskich dyskusji synodalnych.
Vademecum Synodu przypomina o tym, że każda osoba ochrzczona należy do wspólnoty Kościoła i ma w związku z tym do spełnienia misję. Zastanawiam się, jakie szanse ma taki ochrzczony by uczestniczyć w misji Kościoła. Oczywiście, sam sakrament chrztu jest swoistą “legitymacją”, “pieczątką członkostwa” w całej wspólnocie, ale dla wielu uczestników tej uroczystości ma ona bardzo słabe zakorzenienie jako zdarzenie sakralne: to jest raczej zdarzenie kulturowe, obyczaj. Ci, którzy są rodzicami chrzestnymi bardzo często są daleko od Kościoła i nie są osobami, które by były uczestnikami jego misji.
A mówi o tym synod i to w samym swoim haśle - "Ku Kościołowi synodalnemu: komunia, uczestnictwo i misja"...
Podobnie jest przy pogrzebach czy ślubach. Nie jest to wyraz pogłębionego przeżycia religijnego. Jaką szansę ma dziecko, które zostało ochrzczone, a które wychowuje się w rodzinie, która podaje się za rodzinę katolicką, ale której katolicyzm sprowadza się do tego, że może i większość niedziel jest w kościele, przyjdzie na ślub czy pogrzeb znajomej osoby, ale wewnątrz nie ma tam życia religijnego?
Dziecko wychowujące się w takich rodzinach, nie wzrasta w niej jako uczestnik wspólnoty Kościoła. Pojawia się też bardzo istotny problem: w jaki sposób misję ewangelizacji młodych ludzi wykonuje duchowieństwo? Tu można mieć bardzo duże zastrzeżenia.
Nawiążę do własnego przeżycia związanego z obecnością religii w szkołach. Jak pamiętamy, na początku lat 90. instrukcją ministra edukacji narodowej, którym wówczas był prof. Henryk Samsonowicz, religia została wprowadzona do szkół. Instrukcja została zaskarżona do Trybunału Konstytucyjnego jako naruszająca porządek prawny. Byłem wtedy sędzią Trybunału (jeszcze nie prezesem). Po rozpatrzeniu zaskarżenia wydaliśmy orzeczenie, że decyzja ministra Konstytucji nie narusza.
Tego samego dnia wracałem pociągiem do Krakowa i spotkałem w przedziale ks. Pieronka (wówczas nie był jeszcze biskupem). Zapytał mnie o to, jaki wydaliśmy werdykt, a kiedy mu to przedstawiłem odpowiedział w sposób, który zupełnie mnie zaskoczył: wyrządziliście Kościołowi wielką krzywdę. Mam te słowa cały czas w pamięci. I rzeczywiście, to był chyba bardzo poważny błąd.