Przebijając się przez tłum na Krupówkach, czy starając się zaparkować samochód w Palenicy Białczańskiej, aż nie chce się uwierzyć, że jeszcze 150 lat temu do Zakopanego przyjeżdżało zaledwie… 100 rodzin. Ruszamy śladem historii, których nie pamiętają już najstarsi górale.
Lubię oglądać czarno-białe przewodniki sprzed kilkudziesięciu lat. Na Gubałówce opala się kilka osób, na skąpanej w słońcu helskiej plaży pustki, na augustowskim Jeziorze Białym dwa sklejkowe kajaczki. Rzeczywistość zimowej stolicy Polski brutalnie sprowadza na ziemię. Na Krupówkach tłum rozwrzeszczanych dzieci walczy z matkami o kolejne lody i gofry, gimnazjaliści robią sobie zdjęcia z Maślaną z „Włatcy Móch”, a górale sprzedają tony oscypków. Gdzie te czasy, gdy do Zakopanego przyjeżdżało zaledwie… 100 rodzin. To se ne vrati! Uciekamy na spokojniejsze uliczki: ks. Stolarczyka i Kasprusie, by dotrzeć do Kościeliskiej – najstarszej ulicy Zakopanego. Tu czas zatrzymał się w miejscu. Ponad sto lat temu. Pod Giewont przygnały nas dwie ważne rocznice. Dwieście lat temu urodził się Sabała – legendarny góral, którego gawędy stały się fundamentem podhalańskiej legendy. Przed 100 laty zmarł Tytus Chałubiński, znakomity lekarz, który rozreklamował szeroko lecznicze walory Zakopca. Leżą obok siebie na Pęksowym Brzyzku zasypani kopcami śniegu. To nie Zakopane. To Zasypane. Pada już trzeci dzień. Może dlatego na ulicach (poza Krupówkami) niewielu turystów? Brnąc przez biały puch, wyobrażamy sobie Zakopane połowy XIX wieku. Przyjeżdżało tu niewielu śmiałków. Podróż z Krakowa była niezwykle męcząca. Trwała aż 2 dni. Dopiero gdy w 1894 roku po raz pierwszy dojechał tu pociąg, drzwi do Tatr zostały otwarte na oścież. Do Zakopanego, od ośmiu lat uznanego za uzdrowisko, przyjeżdżało wówczas 8 tysięcy letników.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
(obraz) |
Marcin Jakimowicz