To były jego pierwsze góry. Wdrapywał się na nie jako berbeć. Nic dziwnego, że jako pierwsze doczekały się szczytu nazwanego jego imieniem. Wdrapujemy się na zielony Leskowiec.
Po jakich polskich górach chodził Karol Wojtyła? To złe pytanie. Lepiej zapytać, po jakich nie chodził. Znał na wylot Beskidy, Tatry, pachnące malinami Gorce, w których zaszywał się na wiele dni. Pierwszymi górami Lolka był jednak Beskid Mały z masywnym zielonym Leskowcem. Ta góra zaglądała mu niemal do okien. Kusiła zapachem jodeł i zapierającym dech w piersiach widokiem na Babią Górę, Gorce i Tatry.
Mały Karol w Małym Beskidzie
Wdrapywał się na nią jako maluch. Maszerował z mamą Emilią, ojcem Karolem i bratem Edmundem. Zamiłowanie do wędrówek miał we krwi – wspominają jego koledzy z gimnazjum. – Tę cechę odziedziczył po pradziadku Franciszku Wojtyle i dziadku Macieju. Mieszkali we wsi Czaniec, między Andrychowem a Bielskiem. Sporo wędrowali po górach. Leskowiec był na wyciagnięcie ręki. Zaledwie cztery godzinki drogi z Wadowic. Czy wdrapujący się z ojcem na Jaworzynę Lolek przypuszczał, że góra będzie kiedyś nazwana jego imieniem? Neo z filmowego Matrixa podążał za białym króliczkiem. My idziemy z Rzyk za białymi serduszkami. To niecodzienny pomysł oznakowania szlaku. Trudno się zgubić. Jasne serca odbijają się mocno od ciemnej wilgotnej kory drzew. Po dwudziestu minutach stromego błotnistego podejścia wychodzimy na jesienne, spalone słońcem łąki. Widok zapiera dech w piersiach. Oczywiście pod warunkiem, że akurat nie leje, a góra nie tonie we mgle. A to częste zjawisko, bo gęsta mgła zalega tu średnio przez sto dni w roku. Co widać? Panoramę od Śląska po Kraków. Podgórskie miasteczka, rzeki, nitki dróg. Idziemy dalej. Jeszcze kilka minut wędrówki wśród złotych, malowanych jesienią drzew i wychodzimy wprost na schronisko pod Leskowcem.
Takie buty…
Znad chaty słychać głośną modlitwę. – Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna – recytuje wolno kilkadziesiąt gardeł. To grupa osób niepełnosprawnych umysłowo. Przyszły tu na swój beskidzki rajd. Kilkoro z nich podaje mi rękę, wita się, przybija „piątki”. Z otwartymi ustami słuchają opowieści o wędrującym po Beskidach Wojtyle. Oglądają z zaciekawieniem zgromadzone w kaplicy nad schroniskiem pamiątki po Papieżu: jego różaniec, parę butów, fotel, na którym siedział na Kaplicówce w Skoczowie. Patrzę na ich niewinne, dziecięce twarze. Nie dziwię się, że to oni właśnie byli najbliżsi sercu Papieża. Nie przepuścił żadnej okazji, by ich przytulić, pomodlić się z nimi, porozmawiać. Mali w Beskidzie Małym. Wychodzą z kaplicy powoli, by nie zjechać na tyłku po błotnistej ścieżce. Schodzą do schroniska na obiad. Nos drażni zapach pieczonej kiełbaski. Mniam! Jesteśmy na wysokości 890 metrów. Wychodzimy z kaplicy. Obok nas na góry tęsknie patrzy z pomnika Jan Paweł II. Spogląda na Pogórze Wielickie, szczyty Beskidu Średniego i Wyspowego, Lubogoszcz, Luboń Wielki, na zielone Gorce z Turbaczem, pasmo Babiej Góry i postrzępione tatrzańskie gronie. Stoimy na granicy diecezji bielsko-żywieckiej i krakowskiej. Pomnik, kaplica, droga krzyżowa, właściwie wszystko na tym miejscu jest pomysłem Stefana Jakubowskiego.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz