Gdy zajrzeliśmy tu ponad rok temu, cud gonił cud. Niewiele się zmieniło. Rolnicy w Rybnie błogosławią ubiegłoroczne wiosenne przymrozki, siostry odwiedza wierna kopia Ojca Pio, mnóstwo ludzi wychodzi z depresji i dotyka Bożego miłosierdzia. A mniszki? Parzą herbatę.
Latem po zielonej łące biegała kura. Takie czupiradło. Nie widać, gdzie głowa, a gdzie ogon. U Służebnic Bożego Miłosierdzia w Rybnie, gdzie pioruny rozwalają jesiony, by zakonnice miały drewno na opał, a trąby powietrzne pomagają mniszkom uprzątnąć siano, nawet drób ma niezwykłą historię (o początkach wspólnoty pisaliśmy w tekście pt. „Trąba powietrzna” w nr. 36. z 2006 r.).
Zbawienne kukuryku
Chłopak siedział nieobecny, skulony. Przywiozła go mama. Opowiadała o problemach z synem. Zamykał się w sobie z dnia na dzień. – Zaczęłam się modlić: Jezu, otwórz tego chłopca – opowiada siostra Jana. – I wtedy zapiał kogut. Chłopak podniósł lekko brew. – Lubisz ptaki? – zagadałam. – Tak! – jego oczy błysnęły. Wzięłam go na bok, pokazałam nasz domowy inwentarz. Rozgadał się na dobre. Okazało się, że jest pasjonatem domowego ptactwa. Wstydził się przyznać do tego przy kumplach, którzy rozmawiali tylko o dziewczynach, samochodach i dyskotekach. Bał się, że będą uważali go za dziwaka. Zamknął się w sobie. Otworzył się, został uzdrowiony. W podzięce przywiózł nam parkę czarnych kurek. A to jeszcze nie koniec! Niebawem do jego klasy trafił kolega, który miał identyczne zainteresowania. Znaleźli wspólną pasję. Pan Bóg posłużył się pianiem koguta. A japońskiej kurki już nie ma. Musiałyśmy zrezygnować z kurnika, na jego miejscu stanie skromna kuchnia.
Przytulenie
Gdy półtora roku temu wyjeżdżałem z Rybna, usłyszałem: – Należysz już do rodziny. Każdy, kto tu przyjedzie, wraca. Myślałem, że to tylko miła formułka pożegnania. Ale wróciłem. Służebnice Bożego Miłosierdzia przed siedmiu laty założyły tu klasztor według wskazań św. Faustyny, która kilkadziesiąt lat wcześniej proroczo opisała, jak będzie wyglądać dom zgromadzenia, jego charyzmat, a nawet codzienne życie. – To przedsionek nieba! – mówią ci, którzy tu przyjeżdżają. Jezus w „Dzienniczku” obiecał wyraźnie: „Duch mój spocznie w klasztorze tym, błogosławić będę okolicę, w której klasztor ten będzie”. I dotrzymuje słowa. Aż nie chce się wierzyć, że te uśmiechnięte mniszki w czerwonych welonach mają przygotować świat na ostateczne przyjście Jezusa. To również zdanie z „Dzienniczka”. Faustyna widziała zgromadzenie w trzech odcieniach: czynnym, kontemplacyjnym i świeckim. – Od czasu waszego artykułu w „Gościu” nasza rodzina świecka bardzo się powiększyła. Należy już do niej ponad 350 osób.
Wiele osób przyjeżdżających do klasztoru zostaje uzdrowionych. Bardzo często wychodzą z potwornych depresji. Jak wy to robicie? – pytam, a mniszki śmieją się: – Niczego nie robimy. Nie nakładamy na nikogo rąk, nie mamy żadnych specjalnych formuł modlitewnych. Rozmawiamy jedynie pokornie z Jezusem, a On sam zaczyna działać. Chodzi o przylgnięcie do Jego serca, wsłuchanie się w Jego myśli. Do tego stopnia, by poznać Jego wolę – opowiada siostra Gertruda. – Chodzi o taką zażyłość, o jakiej kiedyś opowiadała Vicka z Medjugorie. Ktoś zaczepił ją: – Maryja powiedziała to i tamto, a ona uśmiechnęła się: – Nie. Maryja tak by nie powiedziała, znam Ją…
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz