Z zamku w Koszęcinie, położonego w malowniczym parku, wyjeżdża tir, za nim jeszcze jedna ciężarówka i dwa autobusy pełne artystów. To znak, że "Śląsk" wyrusza na koncert.
Zamknijcie koło! Ukłon, odejście. Panowie od wyrzutu, wziąć materac – komendy Jana Czachlewskiego są krótkie i precyzyjne. W ten sposób kierownik baletu panuje nad grupą, w której każdy ma do wyćwiczenia inny element tańca. Ktoś przysiada, ktoś wyskakuje w górę, ktoś tańczy w parze, ktoś inny obraca się sam. Początkowo wszystko sprawia wrażenie wielkiego chaosu, ale nagle zapada cisza. Niektórzy, jakby jeszcze rozpędzeni, przypominają sobie pojedyncze ruchy. Potem i oni zatrzymują się. Wtedy odzywa się muzyka. „Hej, bystra woda!” – słyszymy z głośników. I nagle te pozornie niespójne elementy zaczynają układać się w harmonijną całość. Spódnice pań wirują, a panowie stukają laskami o podłogę. Chciałoby się jeszcze popatrzeć na ten spektakl, ale już przechodzimy do drugiej sali, w której ćwiczy chór i orkiestra.
Scena kłamstwa nie znosi
A tu… „Ave Maria”! Totalna zmiana nastroju. – Mięciutko, mięciutko, modlimy się, błagamy… – instruuje śpiewaków dyrygent Krzysztof Dziewięcki. Na twarzach wokalistów maluje się skupienie. – Prawie codziennie gramy inny program – wyjaśnia dyrektor artystyczny „Śląska” Jerzy Wójcik. – Wczoraj europejski, dziś ludowy, za parę dni sakralny. W sumie jest ich szesnaście. Dla muzyków i tancerzy to dobrze, bo się rozwijają. Ta wszechstronność to, obok profesjonalizmu, nasz główny atut w czasach wolnego rynku. W Heidelbergu zażyczyli sobie koncert ludowo-narodowy i do tego „Requiem” Mozarta. Odpowiadamy: nie ma sprawy. W Holandii chcieli program złożony z kolęd polskich, niemieckich i holenderskich. My na to: żaden problem – uśmiecha się dyrektor.
Wójcik umie wczuć się w sytuację swoich podopiecznych, bo sam był tancerzem. W „Śląsku” tańczył od samego początku, czyli od 1953 roku. Po siedmiu latach porwało go „Mazowsze”, ale powrócił do zespołu wraz z prof. Stanisławem Hadyną w 1990 roku i został jego zastępcą. – Był dla mnie jak ojciec – wspomina Jerzy Wójcik. – W ogóle jesteśmy tu jak jedna wielka rodzina. Jak trzeba, to karci się od razu, ale też chwali od razu. Ludzie przychodzą do mnie, opowiadają o swoich problemach życiowych. A jednocześnie są bardzo chętni do pracy. Nigdy nie mówią, że są zmęczeni. Widać, że muzyka i taniec to ich pasja. Publiczność też to dostrzega i nagradza oklaskami. Bo scena kłamstwa nie znosi. Możesz się mylić, ale masz się bawić, cieszyć z tego, że tańczysz.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Szymon Babuchowski