Lubię być z modelem blisko – mówi Janina Nasierowska. – Przez kilka godzin przebywamy ze sobą w zaczarowanym świecie atelier.
Nie robi zdjęć w plenerze jak jej ojciec, Eugeniusz Nasierowski, słynny warszawski fotografik. Preferuje intymną atmosferę studia, gdzie w czasie sesji odkrywa duszę fotografowanego. A duszę widać przez oczy. – Najważniejsze są oczy – powtarza.
W latach 60., kiedy pomagała robić zdjęcia osiągającej sukcesy starszej siostrze Zofii, podpatrywała gwiazdy tamtych czasów: Winnicką, Kraftównę, Czyżewską, Jędrusik, Łapickiego. Dziś zdjęcia u niej zamawiają postacie z pierwszych stron gazet. Prawie każda aktorka chce zostać utrwalona przez Nasierowską. W jej nowym fotostudiu przy Bukowińskiej ze zdjęć patrzą gwiazdy z rodzinami: Janda, Tyszkiewicz, Nehrebecka, Szczepkowska, Wiśniewska, Socha. Na jej fotografiach kobiety nie mają ani jednej zmarszczki. – To taki lifting bez skalpela – śmieje się artystka. – Wystarczy je pochwalić, docenić, a wtedy przestają być sztywne jak na fotelu dentystycznym. Panowie są bardziej próżni niż panie. Kiedy ich chwalę, wychodzą ze studia zwróceni do mnie przodem, tak bardzo chcą okazać się mili.
Obiad z Kaliną Jędrusik
Siadamy przy stoliku ze śnieżnobiałymi dzierganymi na szydełku serwetkami, podłożonymi pod filiżanki. – To z rodzinnego domu przy Cegłowskiej na Bielanach – wyjaśnia Janina Nasierowska. – Mama Eugenia dbała o każdy szczegół. Obrusy, serwety, pościel nosiło się do magla, to był ważny rytuał. Wszystko kręciło się wokół ojca i jego studia fotograficznego. Atelier znajdowało się tuż obok ich pokoi mieszkalnych. W domu pachniało chemikaliami fotograficznymi, a w studiu rozchodziła się woń gotowanych potraw. Gdy jako mała dziewczynka asystowała przy robieniu zdjęć Kalinie Jędrusik, okazało się, jaki kuszący wpływ mają te zapachy na modela. Aktorka najpierw rozpoznawała, czym tak pięknie pachnie.
Kiedy okazało się, że to ciasto drożdżowe z prawdziwych wiejskich jaj, i na dodatek z kruszonką, skusiła się na kawałek, choć przedtem zarzekała się, że się odchudza. Wszystko skończyło się wspólnym zjedzeniem obiadu. Koledzy ojca Eugeniusza mówią, że Janina i Zofia urodziły się w kuwecie do wywoływania zdjęć. I rzeczywiście – obie fotografowanie mają w genach. Ojciec żył sztuką. Kiedy wstawał rano, najpierw patrzał na krajobraz za oknem. Zastanawiał się, czy warto sfotografować śnieg usypany na parapecie albo dachy sąsiednich kamienic w pierwszym słońcu. Zachęcał córki do chodzenia z aparatem. – Nie słuchałyśmy go, wtedy aparaty ważyły kilka kilogramów, jak małe dziewczynki miały je nosić? – pyta Janina.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych