W styczniu wiele rzek wschodniej Polski zamienia się w biblijny Jordan. Ludzie zabierają z nich w słoikach i butelkach wodę i zanoszą ją do domów. Leczy i oczyszcza – wierzą.
Za pół godziny będziemy w unickiej cerkwi w Kostomłotach. Przejeżdżamy przez zatopioną w mroku Włodawę. Na rynku drogowskaz wskazuje trzy drogi: do cerkwi, kościoła i synagogi. Ta ostatnia zamieniona na muzeum. Drogowskaz jest symboliczny: wschodnia Polska to prawdziwy tygiel wyznaniowy. Wzdłuż granicy znajdziemy wiele odcieni wschodniego chrześcijaństwa. Przede wszystkim cerkwie prawosławne. Mijamy właśnie znak kierujący do ślicznego monastyru w Jabłecznej. Jedziemy dalej. Nad Bugiem, wśród skromniutkich drewnianych chatek, przykucnęła greckokatolicka cerkiewka. Przed nią wysoki drewniany żuraw. Ten żuraw otoczą jutro wianuszkiem mieszkańcy wioski. Tu odbędzie się centralna część Święta Jordanu. Ale teraz: spać!
Serek dla pobożnych
Budzi nas zapach bigosu. Po kuchni od piątej rano krząta się brodaty kapłan. To ojciec Roman Piętka, proboszcz unickiej parafii. Stoi nad ogromnym garncem. – Zaraz zjawią się tu goście z Białorusi. – Uniccy neoprezbiterzy – wyjaśnia. Pracuje tu już czterdzieści lat. Jest marianinem, kocha chrześcijański Wschód. Odkąd przeszedł na obrządek grecki i został tu gospodarzem, Kostomłoty tętnią życiem. Przez sanktuarium Unitów Podlaskich co roku przewija się kilkadziesiąt tysięcy pielgrzymów. To zderzenie dwóch światów: Wschodu z Zachodem. Miejsce spotkania – pogranicze. Ojciec Roman jest archimandrytą. Cytuje w oryginale Horacego i Wergiliusza, a rozpędzonym, spieszącym się wiecznie ludziom powtarza: – Cierpliwości, Kozaku, będziesz atamanem. Teraz gotuje bigos.
Za oknem jego pomocnik, brat Roman, na wysokiej drabinie zawiesza piękny dywan z ikoną Jana Chrzciciela. Studnia też doczeka się dekoracji. Do kuchni wchodzą młodzi Białorusini: – Jesteśmy ciągle w drodze. U nas nie ma seminarium, studiujemy w Drohiczynie, święcenia mieliśmy w Iwanofrankowsku, a rekolekcje w Licheniu. A do tego ciągle wracaliśmy na Białoruś – śmieją się. – Prawdziwy Kościół pielgrzymujący.
Siedzimy przy kuchennym stole. – Czy jestem tu samotny? Nie! – Oczy ojca Romana błyszczą. – Choć Kostomłoty to wysepka w morzu rzymskiego katolicyzmu i pojezierzu prawosławia, odwiedza nas sporo ludzi. Niedawno przyjechała wycieczka nauczycieli z Białegostoku. Jedna z kobiet słuchała mojej opowieści i zapytała: – Macie tu cerkiewną liturgię? – Tak! – I jednocześnie uznajecie prymat papieża? – Tak – odparłem zdumiony prostym pytaniem. A ona zawołała: – Jakież to wspaniałe! W tym krzyku była wielka tęsknota za jednością. Ludzie żyją tu w zgodzie. Jeśli ktoś narozrabia, to raczej duchowni – śmieje się archimandryta. – Ale jedzcie, jedzcie! Proszę, to domowe masło. Wczoraj na kolędzie jedna kobieta dała nam osełkę.
Na stole serki topione od Białorusinów. Na etykietce napis: „Pomoc Unii Europejskiej dla najuboższych krajów”. Jeden z prezbiterów uśmiecha się smutno i ze wschodnim zaśpiewem mówi: – Powinni dodać: „i najpobożniejszych”. Serek dla najpobożniejszych krajów? Nie przejdzie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz