Myśl: Mimo demograficznego niżu nie tylko „coś” się dzieje, ale dzieje się całkiem ciekawie. Bogu na chwałę, ludziom na pożytek, młodym ku satysfakcji.
Kilka lat temu przepytywałem księdza do jakiegoś reportażu. Kończył właśnie osiemnasty rok w parafii. Przy moim cygańskim życiorysie wydawało mi się to niewyobrażalne – osiemnaście lat mieszkać w jednym miejscu. Powiedział mi wtedy, że dopiero po kilkunastu latach zaczynają być widoczne owoce pracy w parafii. Czas płynie naprzód, mieszkam i pracuję w Nowym Świętowie już rok dziewiętnasty. Dalej wydaje mi się to niewyobrażalne, choć jest realną rzeczywistością. I co? No właśnie.
Temat, jak przystoi na felieton, wywołany został wydarzeniem. Wspominaliśmy w małym gronie naszą „zakrystię” – co skrótowo oznacza zarówno liturgię, jak i wspólnotę ministrancką (do której u nas proboszcz należy), no i całe życie tej wspólnoty. Bo teraz ministrantów i ministrantek mniej – demograficzna zapaść, wyludniająca się parafia (od tamtego czasu ubyło jakieś 13 proc.). Ale jednak coś się dzieje „w zakrystii”. Służą, śpiewają, rozrabiają, o przygotowanie liturgii dbają, o proboszcza też. Bo u nas nie ma kościelnego. To ministranci – chłopcy i dziewczęta – są takim „kolektywnym kościelnym”. I to działa.
Młodzi przygotowali na odpust Chrystusa Króla oprawę muzyczną. Organista z chórem też – zawsze się uzupełniają. Ta oprawa muzyczna to nie tylko śpiew, ale i dwie gitary, skrzypce, dwie wiolonczele, no i wokal. Organista czasem zaglądnie na próby, coś tam skoryguje. Proboszcz posłucha, przestawi mikrofon, zapyta o stan akumulatorka i tyle. Wszystko „leci samo”. Samo? Nieprawda. Dlatego wspominaliśmy w naszej rozmowie „tamte” czasy.
Jak to się tylko śpiewało, jak nie było ani jednej gitary, jak nieraz brakowało zgody i jedności, jak trzeba było każdą melodię psalmu do znudzenia tłuc przed mszami. Ale powoli kształtowała się tradycja – i liturgiczna, i muzyczna, i organizacyjna, i wspólnotowa. Starsi wciągali młodszych. Jak z nieba spadła nam na dwie wakacyjne wycieczki siostra Krzysztofa z gitarą (dziękujemy!), a nasi pozazdrościli i też sięgnęli po gitary. I tak, mimo demograficznego niżu, nie tylko „coś” się dzieje, ale dzieje się całkiem ciekawie. Bogu na chwałę, ludziom na pożytek, młodym ku satysfakcji. A proboszcz? Cóż, przed laty był nieomal od wszystkiego, teraz jest już tylko proboszczem.
Ale to tych osiemnaście lat! Znamy się (ze sporą częścią nawet sprzed urodzenia), przyjaźnimy, rozumiemy bez słów – ale i pogadać lubimy. Czasem na żywo, czasem przez telefon. Wysyłamy do siebie SMS-y. Bywają krótkie :-)) – i wszystko wiadomo. Ale to tych osiemnaście lat. I ja, z cygańskim od urodzenia życiorysem, wbrew samemu sobie zapuściłem korzenie. Dopiero teraz zaczynają dojrzewać owoce. I niech mi już nikt nie wspomina o kadencyjności!
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Horak, proboszcz wiejskiej parafii Nowy Świętów