Demokratyczne wybory z reguły są niebezpieczne – dla społeczeństwa, dla państwa, dla publicznego dobra
Takie pytanie usłyszałem po niedawnych wyborach. Jak odpowiedziałem? „A to ty nie wiesz, że od lat jako jeden z niewielu rano lecę pod szkołę, żeby zobaczyć, jak parafianie głosowali?”. Popatrzył na mnie zaskoczony. Muszę przyznać, że prawie zawsze jestem pośród większości głosujących obywateli. Cieszę się, bo to znaczy, że jakoś podobnie oceniamy sprawy i ludzi.
A przecież nigdy za żadnym z kandydatów, do jakichkolwiek wyborów, nie przekonuję parafian. Odpowiadam, jeśli ktoś zapyta w indywidualnej rozmowie. Jest wszelako pewien szkopuł. W większości moi faworyci – od najniższego po najwyższy szczebel – nie wygrywają. Nie mam szczęścia? To nie tak. Mam zasady, nie będę ich tu wyłuszczał. Te moje preferencje są zresztą bardzo różnego rodzaju. W efekcie tylko czasem mogę się cieszyć zwycięstwem swego kandydata. Powiesz, że marnuję głos.
Nie! Wierność zasadom jest ważniejsza od takich kalkulacji. Bo demokratyczne wybory z reguły są niebezpieczne – dla społeczeństwa, dla państwa, dla publicznego dobra. Wystarczy rozejrzeć się po świecie. W tylu krajach dzieje się źle w różnych obszarach życia właśnie z powodu wyborczych „wypadków” różnych społeczeństw. Najtragiczniejszym takim zdarzeniem były marcowe wybory parlamentarne w Niemczech w roku 1933. W ich wyniku do władzy w sposób legalny doszedł Adolf Hitler.
Na sukces złożyło się wiele czynników. Od kosztownej, a świetnie zorganizowanej i finansowanej przez wielkie koncerny przemysłowe kampanii wyborczej, po miliony ludzi, którzy nie wysilili się zbytnio, by więcej wiedzieć o kandydatach, których poparli. Bo oni nie Hitlera popierali, a wybrali 288 (na 444) posłów do parlamentu. Reszta potoczyła się w sposób dla poczciwych wyborców zupełnie nieoczekiwany. Karambol demokracji i tragedia wielu narodów. Dlatego każdy ze swego okna powinien bacznie patrzyć, historię znać, zasady mieć – i nie siedzieć w domu w wyborczy dzień.
Bo tak naprawdę o wyborze decyduje nie sama ilość, a proporcja głosów. A na proporcję w znaczącej mierze wpływają ci, którzy nie głosują. Zarzucisz mi, że gadam na próżno, skoro moi faworyci rzadko wygrywają i w efekcie nie mam wpływu na nic. Ale mam czyste sumienie! Gdyby ci, którzy mają czyste sumienie, stanowili w wielu krajach wyraźną większość, zaczęlibyśmy decydować o wielu sprawach. Decydują inni.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Horak, proboszcz parafii Nowy Świętów