Kiedy generał Józef Haller wrzucał do Bałtyku symboliczny pierścień zaślubin z morzem, Rzeczpospolita nie miała portu. Dokładnie sześć lat później, 10 lutego 1926 r. torfowo –piaszczysta wieś Gdynia, polskie „okno na świat”, otrzymała prawa miejskie.
W oczach opinii publicznej pomysłodawcy zbudowania portu morskiego liczyli chyba na cud. W mgnieniu oka jednak wieś zaczęła tętnić patriotycznym entuzjazmem. Olbrzymie żelbetowe kesony budowano na lądzie, a potem odholowywano i zatapiano na morzu. Stopniowo utworzyły zarys falochronów i nabrzeży. Wkrótce miasto Gdynia stało się rywalem Gdańska, który w okresie międzywojennym miał status Wolnego Miasta.
Odkrywcy
„Polska znalazła się w bardzo trudnym położeniu po wojnie światowej, gdy zamiast portu gdańskiego odzyskała tylko część wybrzeża morskiego…” – mówił w maju 1938 roku inż. Tadeusz Wenda, któremu zawdzięczamy „odkrycie” Gdyni. Tymczasowy port poświęcił już w 1923 roku kard. Edmund Dalbor w towarzystwie prezydenta Stanisława Wojciechowskiego. W tym samym roku wpłynął do tymczasowego portu s/s Kentucky, pełnomorski statek francuski, który zabrał… polskich emigrantów z Wielkopolski. Rok później zawija statków 29, a w 1938 roku aż 6498.
W roku dojścia Hitlera do władzy Gdynia prześcignęła w przeładunku Gdańsk, rok później była największym portem na Bałtyku. Po wybudowaniu strategicznej linii kolejowej ze Śląskiem przeładowywano tu ponad 50 proc. tonażu handlu polskiego.
Osadnicy przybywali ze wszystkich stron Polski. Było ich tak wielu, że urbaniści nie nadążali z rysunkami. Powstawały dzielnice biedy: Pekin, Budapeszt, Meksyk czy „drewniana Warszawa”. Z czasem stworzono i polską riwierę.
Konstancja Braun-Wojciechowska – moja babcia – była pokojówką w orłowskich willach, pomocnicą w gabinecie stomatologicznym na ul. Starowiejskiej, pracowała u sióstr urszulanek. – Ledwo wyrabiałam się z pracą. Ale gdy przyjeżdżali „państwo z Warszawy”, to i zarobki były dobre – wspominała.
Pielgrzymi
Letnicy okazali się tymczasem zmorą oksywskiego proboszcza Franciszka Łowickiego. W 1920 roku protestował w kurii pelplińskiej. „Osobna kaplica, choćby sezonowa, przyczyniłaby się do uszczuplenia dochodów parafialnej kasy kościelnej, do większego jeszcze rozluźnienia stosunku do parafialnego kościoła i do uszczuplenia i powagi i wpływu oksywskiego proboszcza…” – pisał, nie przeczuwając, że w sąsiedztwie jego parafii narodzi się nowa wspólnota i nowa parafia. – Ten skądinąd światły i zasłużony dla polskości ksiądz, odznaczony Orderem Polonia Restituta, nie był w stanie zrozumieć, co dzieje się w dolinie wioski – mówi ks. dr Jerzy Więckowiak. Przez dwa lata pisma skutkowały. Aż do 1924 roku, kiedy to nowy kościół w Gdyni poświęcił… ks. Łowicki. Potem proboszcz wyprowadził się z Oksywia. – Kościół pw. Najświętszej Maryi Panny posadowiony jest na fundamentach z kamieni balastowych s/s Kentucky – mówi ks. Więckowiak.
Kościół katolicki był w rodzącej się Gdyni obecny w najtrudniejszych sytuacjach. Do dzisiaj przy dworcu jest kamienica, zwana „różowym domkiem”. Do miasta przybywało wiele młodych dziewcząt, którym pieniędzy wystarczało jedynie na bilet w jedną stronę… Powołana od początku lat 30. „misja dworcowa” uratowała przed degradacją niejedną kobietę. Siostry Sługi Jezusa zapewniały wyżywienie, dach nad głową, szukały pracy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Sławomir Czalej