Dokąd z in vitro?

Nie zawsze i nie wszędzie nauka wygrywała z moralnością.

Można odnieść wrażenie, że w dyskusji o tym, czy polskie prawo powinno poszerzyć, czy zawęzić dostęp do procedury powoływania do życia nowych ludzi metodą in vitro, biorą udział tylko dwie strony: katolicy akceptujący nauczanie Kościoła i obywatele dbający o prawa ludzi niewierzących. Obie strony zdają się zgadzać z poglądem, że spór ma charakter głównie religijny i toczy się między katolikami oraz zwolennikami nowoczesności, współczującymi bezdzietnym parom. Linia podziału przebiega jednak gdzie indziej, a spór jest poważny i ma charakter cywilizacyjny. Uznanie in vitro za technikę neutralną etycznie i tym samym dostępną dla możliwie licznego grona zainteresowanych otwiera przed nami perspektywę prawdziwej rewolucji. W imię równości, rozumianej jako „prawo wszystkich do posiadania dzieci”, rezygnujemy z dyskusji nad konsekwencjami wejścia na tę drogę. Inni już nią idą, może więc warto pomyśleć, czy chcemy podążać za nimi.

W dzienniku „Svenska Dagbladet” z 30 X 2010 r. Lotti Sörelius, pracownik społeczny ds. praw rodzinnych, dzieli się wątpliwościami co do pozornie oczywistego i zgodnego ze szwedzkim prawem przypadku, który opiniowała. Opowiada o parze „zamężnych mężczyzn”, z których jeden zwrócił się o adopcję biologicznego dziecka swojego współmałżonka. Dziecko zostało poczęte metodą in vitro. Komórka jajowa anonimowej dawczyni została zapłodniona spermą jednego z dwóch męskich współmałżonków. Następnie zapłodniony embrion umieszczono w macicy kobiety – matki zastępczej – w Indiach (!). Dawca spermy zawarł z surogatką kontrakt, w którym biologiczna (ale nie genetyczna!) matka zobowiązała się do nieujawniania treści umowy oraz do tego, że nigdy nie rozpocznie dochodzenia praw do urodzonego dziecka. Kontrakt zawierał także klauzulę mówiącą, że biologiczna matka zdaje sobie sprawę z komplikacji, które mogą pojawić się w czasie ciąży oraz tuż po rozwiązaniu i przyjmuje do wiadomości, że zamawiający u niej „usługę” mężczyzna nie ma i nie będzie miał wobec niej żadnych zobowiązań z tego tytułu. Samo „rozwiązanie” przebiegało wedle scenariusza „usługi”; szwedzki ojciec (?) otrzymał z kliniki w Indiach informację o dacie cesarskiego cięcia i przyleciał, by odebrać dziecko tuż po porodzie. Biologiczna matka(?), zgodnie z kontraktem, nawet go nie zobaczyła.

Autorka artykułu miała drobne wątpliwości, czy ta adopcja będzie korzystna dla dziecka. Wedle szwedzkiego prawa, biologiczna matka, niezależnie od tego, czy jest matką genetyczną, może wyrazić zgodę na adopcję dopiero, gdy uzyska pełnię sił po porodzie, czyli nie wcześniej, niż po 6 tygodniach. W tym przypadku matka wyraziła zgodę już 6 dni po cesarskim cięciu. Niezgodne ze szwedzkim prawem było także zrzeczenie się przez matkę prawa do „dochodzenia praw do dziecka”. Lotti Sorelius zapytała więc sąd o radę, ale ten nie odpowiedział na jej pytania.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Barbara Fedyszak-Radziejowska, doktor socjologii, pracownik Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN