Ojczyznę mam jedną. Nie dlatego, że jest lepsza od innych krajów, ale dlatego, że jest moja.
Polska jest moją ukochaną ojczyzną. Zawsze tak czułem. Ale był taki moment, w którym doświadczyłem tego z nadzwyczajną intensywnością. Myślę o pierwszej Wigilii Bożego Narodzenia spędzonej poza Polską. W Rzymie, w 1988 roku. Ktoś mógłby powiedzieć po włosku, że byłem „fortunato”, czyli że miałem szczęście, gdyż nie tylko uczestniczyłem wówczas w Pasterce z Janem Pawłem II w bazylice watykańskiej, ale podczas liturgii przeczytałem modlitwę w języku polskim. I cała rodzina mogła mnie w telewizji oglądać. Niby tak, ale ja całym sobą czułem brak polskiej wigilii (w Rzymie zasadniczo nie ma wieczerzy wigilijnej), mazowieckich zwyczajów, polskiego kolędowania, polskiej mowy. Całym sobą czułem – nie boję się tych, być może, patetycznych tonów – tęsknotę za ojcowizną.
W czasie obchodów Święta Niepodległości 11 listopada natrafiłem w internecie na różne wypowiedzi, które zdawały się drwić z miłości do ojczyzny w imię szerokich horyzontów, tolerancji, umiłowania Europy i całego świata. Wedle tego sposobu myślenia ktoś, kto podkreśla swój patriotyzm, czuje się lepszy od innych nacji, gdy tymczasem nowoczesny człowiek wszystkich uważa za równych. No cóż, nigdy nie czułem się lepszy od Włochów, którzy mają piękny kraj, zapierające dech w piersiach historię, kulturę, architekturę. No i oczywiście kuchnię! Jako zamieszkały w Rzymie potrafię się tym wszystkim cieszyć. Ale ojczyznę mam jedną. Nie dlatego, że jest lepsza od innych krajów, ale dlatego, że jest moja. Na świecie jest wielu wspaniałych ojców i matek. Ale ja mam tylko jednego tatę i jedną mamę. Czy ktoś kiedyś miał pretensje, że kochamy bardziej własnego ojca niż ojca sąsiada? Nie! To dlaczego różni pseudonowocześni mądrale kręcą nosem nad miłością do ojczyzny?!
Nie ma żadnej opozycji między patriotyzmem a otwartością na świat. Wręcz przeciwnie, ktoś, kto nie nauczył się szanować własnego domu, może mieć problem z recepcją tego, co inne. Jan Paweł II był – jak mało kto – obywatelem świata, otwartym na różne narody i kultury, a jednocześnie uczył nas, jak zachować wierność swoim korzeniom. Bywa bowiem tak, że jedni z lękiem myślą o tym, co inne i nieznane, i zamykają się w tym, co uważają za swoje, drudzy zaś odrywają się od swego domu i rozpływają w nieokreślonej ogólności, udając tzw. Europejczyków lub światowców, a tak naprawdę są pełnymi kompleksów ofiarami mód i reklamy. Papież Polak, międzykontynentalny pielgrzym, pokazał nam, że otwartość na świat wcale nie musi stać w sprzeczności z umiłowaniem tego, co prowincjonalne: „Mówi się, że wszędzie dobrze, a najlepiej w domu. Wiele lat minęło, gdy wyszedłem z Wadowic. Zawsze jednak wracam do tego miejsca...” (przemówienie do mieszkańców Wadowic, 16 czerwca 1999). Przypomina mi się wielki reżyser Fellini, który opowiadał w swych filmach na wskroś włoskie historie; ale właśnie przez swą swojskość stawały się one nośnikiem prawd i emocji uniwersalnych.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Dariusz Kowalczyk, jezuita, wykładowca teologii na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie