Znam gorzki smak zawodu i przyznaję, że niełatwo z nim żyć.
Bolesne doświadczenie zawodu ludźmi polityki, którym głęboko ufałam, przeżywałam dwukrotnie. Po raz pierwszy, gdy po 4 czerwca 1989 roku zobaczyłam, co robią i jak myślą ludzie określani w latach 70. i 80. ub. wieku jako „środowiska korowskie”. Po raz drugi równie gorzko doświadczyłam zawodu, gdy wybrany przy silnym oporze tych samych elit Lech Wałęsa – bohater „Solidarności” – okazał się prezydentem „lewej nogi” i Mieczysława Wachowskiego. Znam gorzki smak zawodu i przyznaję, że niełatwo z nim żyć. Znacznie łatwiej przyjąć do wiadomości, że politycy, którym ufałam, popełnili błędy, nie do końca poradzili sobie ze złożoną materią rządzenia, czy też, że nie do końca zrealizowali przedwyborcze obietnice. Tak było, gdy rządy sprawował J. Olszewski, J. Buzek, Lech Kaczyński jako Prezydent RP czy Jarosław Kaczyński jako premier. Widziałam, że próbują zrealizować to, co obiecali (wyprowadzenie Armii Czerwonej, lustracja, IPN, emerytury, edukacja, CBA, WSI, obniżenie podatków etc.). Nie wszystko im się udało, ale inaczej odbiera się niemożność, inaczej kłamstwo czy profesjonalne wprowadzanie w błąd. To pierwsze zasmuca, to drugie upokarza i dotkliwie rani.
Kiedy tuż przed wyborami 3 czerwca 1989 r. L. Wałęsa oświadczył: będę głosował na listę KO „S” oraz na rządowo-partyjną listę krajową – uznałam to za taktykę w niejasnej i złożonej sytuacji międzynarodowej. W końcu mur berliński stał, podobnie jak Armia Czerwona pod Legnicą. Pamiętałam o nagłej, tragicznej śmierci w styczniu 1989 r. dwóch księży, Niedzielaka i Suchowolca, i miałam świadomość, że mogą one mieć związek z przygotowaniami do obrad Okrągłego Stołu. W Polsce dokonywała się na moich oczach rzecz niebywała – znikała niemożność i bezsilność, a my pomalutku zaczynaliśmy wychodzić z komunizmu. Ale kiedy dwa dni po wygranej zwolenników „Solidarności” w I turze A. Michnik napisał w „Gazecie Wyborczej” o znaczeniu dialogu i kompromisu oraz przestrzegał przed triumfalistyczno-
-konfrontacyjną retoryką, a J. Kuroń przekazał 5 czerwca W. Frasyniukowi, by NSZZ „S” nie organizowała żadnych wieców i demonstracji z okazji zwycięstwa nad koalicją partyjno-rządową, zaczynałam się niepo-koić. Jeszcze rozumiałam, ale już nie do końca ufałam.
Kiedy w gazetkach i biuletynach „nie wolno było (sic!) używać określeń typu „śmierć komunie”, a tego samego 5 czerwca na konferencji prasowej przedstawicieli Komitetu Obywatelskiego „S” J. Onyszkiewicz przedstawił wynik wyborów z 4 czerwca jako „kłopot” dla strony solidarnościowej, czułam, że coś jest nie tak. Potem okazało się, że odrzucona przez Polaków 4 czerwca lista krajowa zostaje, a „nasi” godzą się na zmiany ordynacji (w trakcie wyborów) korzystne dla strony partyjno-rządowej.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Fedyszak-Radziejowska, doktor socjologii, pracownik Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN