Żyjąc w perspektywie apokalipsy, mamy szansę otworzyć się na miłość Boga
Różnych zajęć imał się człowiek w życiu: studiował polonistykę i sprzedawał truskawki, pisał książki i rozładowywał statki, jeździł na stypendia i wkopywał kamienie graniczne. Ale nie przewidział, że przygodą jego życia stanie się współredagowanie czegoś tak dziwacznego, jak magazyn apokaliptyczny „44/ Czterdzieści i Cztery”. Kiedy koledzy z Warszawy, z którymi przez dziesięć lat kradłem konie ze stajni „Frondy”, przedstawili mi projekt nowego pisma, zrobiłem bardzo mądrą minę i z uznaniem pokiwałem głową. A po powrocie do domu zacząłem wertować słowniki, żeby przypomnieć sobie znaczenie takich pojęć jak mesjanizm czy eschatologia. Dziś, po wydaniu drugiego numeru, jestem już pewny, że było warto.
Sformułowana przez Rafała Tichego idea przebudzenia biblijnych jeźdźców apokalipsy spotkała się z różnymi reakcjami. Niektórzy wciąż stawiają nam zarzut podsycania zbiorowego lęku przed końcem świata. Sugestia, że mamy podobne możliwości perswazji jak Roland Emmerich, jest dla nas, oczywiście, nobilitująca. Obawiam się jednak, że z reżyserem filmu „2012” więcej nas dzieli niż łączy.„Chyba nie rozminiemy się zbytnio z prawdą – pisze Romano Guardini – jeśli powiemy, że świadomość powtórnego przyjścia Pana również w życiu chrześcijańskim nie ma już poważnego znaczenia. Przyjście to jest przyjmowane jako zdarzenie odległe – tak odległe, że można sobie nie zaprzątać nim myśli... Wskutek tego brakuje dzisiejszej chrześcijańskiej egzystencji tego napięcia, które znamionowało pierwsze wieki: ostrości rozróżniania, pasji zaangażowania, tego czegoś ponaglającego, co było zawarte w (tamtej) atmosferze i w uczuciu…”.
Jeśli więc mówimy o czasach ostatecznych, to dlatego, by przywołać świadomość pierwszych chrześcijan, którzy z pełnym przekonaniem modlili się słowami Apokalipsy św. Jana: „Zaiste, przyjdę niebawem. Amen. Przyjdź, Panie Jezu! Łaska Pana Jezusa ze wszystkimi!”. Dla naszych braci sprzed dwóch tysięcy lat perspektywa nadchodzącej apokalipsy była czynnikiem skłaniającym do dokonania ostatecznego wyboru we własnym życiu. Trudno odkładać nawrócenie na później, jeśli żadnego „później” może nie być. Żeby wołać z wiarą: „Maranatha!”, czyli „Przyjdź, Panie Jezu!”, trzeba wziąć krzyż na ramiona i powierzyć swój los Bogu. Rzymianie, podobnie jak dzisiejsi Europejczycy, nic z tego nie rozumieli. Radykalizm chrześcijan, którzy byli gotowi oddać życie za wiarę, wydawał im się głupotą. W 1856 roku na ścianie antycznego budynku w Rzymie odkryto rysunek przestawiający ukrzyżowaną postać ludzką z głową osła oraz stojącego przed nią człowieka z ręką uniesioną w geście adoracji. Rysunkowi towarzyszył szyderczy napis: „Aleksamenos czci (swojego) boga”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Wojciech Wencel, poeta, publicysta, redaktor pisma "44"