Zostaliśmy postawieni wobec nietypowego po 1989 r. zadania: być wiernym członkiem wspólnoty w czasie szczególnej próby.
Wiele sformułowań listu biskupów, który odczytano 14 stycznia, było głęboko poruszających i skłaniających do poważnych refleksji. Z szacunkiem słuchałam słów o Kościele, który nie boi się prawdy trudnej, także tej zawstydzającej, do której dochodzenie jest bolesne, i przypomnienia, że przeszłości nie można zmienić, zarówno wtedy, gdy jest chlubna, jak i wtedy, gdy musimy się jej wstydzić.
Gdzie ta katastrofa?
Przeżywamy dzisiaj trudne dni, bo dość niespodziewanie zostaliśmy postawieni wobec nietypowego po 1989 r. zadania – być wiernym członkiem wspólnoty w czasie szczególnej próby. Przyzwyczailiśmy się do dość komfortowych warunków. Kościół to symbol walki z komunizmem, to społeczność, w której pojawiło się pokolenie JPII, duszpasterstwa i wspólnoty parafialne, to rzesze wiernych i praktykujących oraz wspaniałe postaci wielkich hierarchów, z prymasem Wyszyńskim i papieżem Janem Pawłem II na czele.
Gdy dzisiaj, od rana do wieczora, słyszymy słowa o kryzysie Kościoła, o podziałach i konfliktach, gdy niespodziewanie troszczą się o jego przyszłość L. Miller i R. Kalisz, aż trudno uwierzyć, że katastrofa nie jest ani tak wielka, ani tak groźna, jak wynikałoby ze statystycznej „średniej medialnej”. To prawda, że część biskupów bardzo krytycznie oceniła rolę mediów i dziennikarzy, w tym także katolickich, a liczni wierni krytycznie oceniali zachowania części swoich hierarchów, ale w liście biskupów znalazły się słowa zaufania i nadziei: „Dziękujemy za Waszą, Bracia i Siostry, troskę o Kościół i trwanie przy nim w chwilach próby”.
Biskupi wierzą w dobre rozwiązanie dramatycznej sytuacji związanej z rezygnacją z urzędu metropolity warszawskiego. Piszą: „Wierzymy, że nasze obecne doświadczenie przyczyni się do odnowy Kościoła, do większej przejrzystości i dojrzałości jego członków”. Trudno nie zgodzić się z diagnozą biskupów. Całe polskie społeczeństwo potrzebuje „odwrócenia się od zła i pełnego nawrócenia”. I dzięki rezygnacji arcybiskupa, i to tuż przed uroczystym ingresem, wiemy, że w odwracaniu się od zła możemy liczyć na polski Kościół, jego hierarchów i Ojca Świętego Benedykta XVI. To jemu nasi biskupi dziękują, pisząc o swojej wdzięczności za pomoc, decyzję i postawę, dzięki którym „jesteśmy lepiej przygotowani, by odważnie i owocnie przyjąć ten niezwykły czas”.
Przyznam, że w piątek i sobotę, po przyjęciu nominacji przez abp. Wielgusa, toczyłam rozmowy pełne niepokoju o konsekwencje tej decyzji. Jednak miałam równocześnie niezachwiane, dość niezrozumiałe w gruncie rzeczy przekonanie graniczące z pewnością, że doczekam się zmiany decyzji mojego metropolity. Ta pewność była niewzruszona i nie poddawała się katastroficznym rozważaniom mediów i przyjaciół. Tak będzie, powtarzałam z uporem, nie wiem kiedy, może jutro, może za miesiąc lub dwa, ale na pewno tak właśnie się stanie. Skąd to przekonanie? Z historii i doświadczeń mojego Kościoła. Nie wierzyłam, że wśród polskich biskupów i księży nie ma wystarczająco licznych postaci, które byłyby wolne od „uwikłań krzywdzących Kościół”, które potrafiłyby w razie konieczności godnie sprostać także mniej chlubnym fragmentom swojej biografii.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Fedyszak-Radziejowska, doktor socjologii, pracownik Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN