Żyjemy w epoce realizowania najgłupszych marzeń
Jak Polska długa i szeroka, wszyscy wyjeżdżają ostatnio za granicę. Spoza gór i rzek ciągną na Zachód zastępy płowowłosych Słowian. Lekarze z Poznania płyną do sztokholmskich klinik, rolnicy z Podhala lecą na budowę do Chicago, a artyści z Warszawy kursują do marihuanowych knajpek w Amsterdamie. Wygląda na to, że zanim premier Kaczyński odda nam do dyspozycji obiecane 3 miliony mieszkań, będziemy mogli do woli przebierać w pustostanach pozostawionych przez emigrantów. Niektóre są całkiem ładne, zwłaszcza te po lekarzach.
Artysta na wyspie
Choć większość ludzi uzasadnia swój wyjazd z Polski „brakiem perspektyw”, rozumienie tego terminu nie jest jednoznaczne. Dla artystów liczy się przede wszystkim poczucie niezależności. Więzy narodowe krępują ich tak samo jak więzy rodzinne. Ponieważ minęły czasy, kiedy o wartości ich dzieł decydował odbiór społeczny, najchętniej zamieszkaliby na bezludnej wyspie i stamtąd wyruszali w świat, żeby wystawić kolejną instalację w snobistycznej galerii. Typowa jest tu postawa angielskiego performera Alexa Hartleya, który niedawno zażądał oderwania wysepki Nymark od Królestwa Norwegii. W 2004 roku ląd wielkości boiska do piłki nożnej wyłonił się z morza Barentsa wskutek topnienia lodowców. Anglik „odkrył” go przez lornetkę i natychmiast nadał mu nazwę. Teraz chce zostać jego władcą.
Można się spierać, czy Hartley jest szaleńcem, czy tylko skandalistą. Moim zdaniem, spotkał na wyspie syreny. Jak pamiętamy z „Odysei” Homera, piękne demony morza uwodziły żeglarzy swoim śpiewem, by ich unicestwić. Życie współczesnego artysty na ogół polega właśnie na podążaniu za głosem syren, czyli za snami o potędze, iluzją bezgranicznej wolności i zmysłowymi pokusami. Dlatego artyści zwykle nie mają rodzin i wyznają kosmopolityzm. Dlatego też najczęściej są nieszczęśliwi.
Rolnik na budowie
Jaki to ma związek z lekarzami i rolnikami, którzy swoją emigrację uzasadniają ekonomicznie, a nie ideowo? Obawiam się, że bardzo ścisły. Syreny potrafią śpiewać także o pieniądzach. O ile nasi dziadkowie wyjeżdżali za granicę „za chlebem”, o tyle my jeździmy tam za nowym domem, jeepem czy pełnym kontem w banku. W gruncie rzeczy nie chodzi o to, by nasze dzieci miały co jeść, ale o to, byśmy stali się panami swojego losu. Oczywiście motywacja ta z reguły podszyta jest dobrymi chęciami. Emigranci mają nadzieję, że kiedy się dorobią, wrócą na stare śmiecie i zaczną tzw. godne życie, a w najgorszym wypadku sprowadzą rodzinę na Zachód. Zachowują się jak Prometeusz, który wykradł ogień bogom, by uszczęśliwić ludzkość. Ale kiedy nareszcie wracają do domu, wioząc w skarpetkach kilka tysięcy euro, okazuje się, że marzenie ich przerosło. Żona poszła w świat, dzieci zamknęły się w sobie, a oni sami zostawili za granicą co najmniej połowę serca. Nie mówiąc już o tym, że finansowe prognozy zawiodły i po powrocie stać ich jedynie na plazmowy telewizor.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Wojciech Wencel, poeta, redaktor 'Frondy', publicysta tygodnika 'Ozon'