Rozmowa Jacka Dziedziny z Erhardem Stefanem Gasdą z Biura Informacyjnego Prałatury Opus Dei w Polsce
Jacek Dziedzina: Jaka była reakcja Opus Dei na pomysł nakręcenia filmu „Kod da Vinci”?
Erhard St. Gasda: Dyrektorzy naszych biur informacyjnych poszli za radą specjalisty od mediów z Uniwersytetu Świętego Krzyża w Rzymie, który uważał, że nie wolno chować głowy w piasek. Doradził, żeby postawić na dialog z twórcami filmu i producentem. Nasze biuro prasowe w Rzymie przedstawiło prośbę, aby spróbowali zrobić dobry film. Nie chcieliśmy przeszkadzać działalności artystycznej, ale chcieliśmy, żeby zrobili to w sposób, który nie urazi przekonań i uczuć religijnych. Ostatnia możliwość, która byłaby do zaakceptowania jako wyraz dobrej woli, to umieszczenie napisu, że wszelkie skojarzenia z rzeczywistością są tylko przypadkowe i że ten film jest fikcją.
Co odpowiedzieli producenci?
– Tylko dwa, trzy grzeczne słowa, że nie może to być przedmiotem dyskusji.
Film przedstawia krzywdzący obraz Opus Dei. Czy zamierzacie wejść na drogę sądową z twórcami filmu?
– Władze Opus Dei w Rzymie zdecydowały się raczej pokazywać prawdę i dobro, a nie podnosić na kogoś rękę. Poza tym nadarza się teraz świetna okazja, kiedy uwaga mediów jest skoncentrowana na tym filmie, żeby Opus Dei mogło pokazać prawdę o sobie, podobnie i cały Kościół. Widzowie filmu, np. w Chinach, Indiach czy w innych krajach, gdzie chrześcijaństwo jest w mniejszości, być może zainteresują się historią Kościoła. Kolega opowiadał mi, że był bardzo zdziwiony, kiedy na biurku swojego ojca, który nie chodzi do Kościoła, zauważył „Kod”, jakiś „antykod” i kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego. Zupełnie go zamurowało. To jest naturalna reakcja szczerej osoby, która chce sama sprawdzić, jaka jest prawda.
Chrześcijanie w Indiach wzywają do bojkotu filmu, a wspierają ich w tym nawet muzułmanie. Część hierarchów wyraża się podobnie. Czy uważa Pan, że to sposób na „Kod”? Czy nie rodzi to jakiegoś dylematu sumienia u katolików?
– Nie ma żadnego dylematu. Tę reakcję w Indiach czy gdziekolwiek postrzegam jako reakcję ludzi dobrej woli. Ja sobie tak to wyobrażam: biskupi powinni powiedzieć tak, jak to powiedział abp Amato (sekretarz Kongregacji Nauki Wiary wezwał do bojkotu filmu – J.D.), kierowany swoją pasterską troską. On ma na uwadze wszystkie dusze: zarówno te mocne i silne w wierze, jak i te słabe. Dla tych słabych film może być bardzo gorszący, tak samo jak i książka. Ale taka argumentacja nie musi do wszystkich katolików docierać. Opinia abp. Amato nie była wypowiedzią ex cathedra – jako obowiązująca wszystkich katolików. To był apel, na który część wierzących odpowie. Inni powiedzą, że mają swój rozum. Każdy ma swoje sumienie i jest odpowiedzialny przed Bogiem za swoje wybory.
Czy Pan wybiera się do kina?
– Korci mnie zwykła, ludzka ciekawość. Ale ponieważ wiem, że przyłożyłbym rękę do sukcesu filmu, dlatego byłaby to jakaś forma współpracy ze złem. Ja nie mogę ani czytać, ani oglądać czegoś, co wyśmiewa się z mojej wiary. Do tej pory nie czytałem ani „Mein Kampf”, ani żadnej książki Stalina, ani Lenina, ani innych i nie czuję się przez to niezaspokojony. Są książki, których nie czytam, i filmy, których nie oglądam. Jest przecież tak wiele dobrych książek i filmów, a mamy tak mało czasu. Jeśli mogę umartwić swoją ciekawość, to właściwie wzrastam w cnocie. Niczego przez to nie tracę.
A może na fali zainteresowania Opus Dei warto nakręcić o was jakiś pozytywny film?
– Jeśli ktoś ma zdolności reżyserskie, niech kręci filmy, które by człowieka ubogacały, pokazywały prawdę lub odkręcały jakieś zakłamania. Ale żadnej akcji na rzecz takiego filmu nie będzie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
rozmowa z Erhardem Stefanem Gasdą