Wanda Błeńska tak bardzo chciała wyjechać na misje, że myślała naweto tym, by na niby wstąpić do misyjnego zgromadzenia. W końcu pojechała do Afryki jako lekarka. Przeszło czterdzieści lat opiekowała się chorymi na trąd.
W niedzielę doktor Błeńska będzie się modliła gorliwie za cierpiących na tę straszną chorobę. W dniu, w którym Kościół obchodzi Światowy Dzień Trędowatych, będzie prosiła, żeby wszyscy dotknięci trądem zostali wyleczeni. – Chociaż tak naprawdę to ja codziennie o nich myślę – mówi mieszkająca obecnie w Poznaniu sędziwa lekarka.
Kiedy w połowie ubiegłego wieku zaczynała pracę, trąd budził jeszcze powszechne przerażenie – podobne do tego, jakie dziś wywołuje zarażenie wirusem HIV.
– Wytrwałam dzięki wierze – wyznaje 93-letnia dziś Błeńska. – Mój wyjazd do Afryki to było ofiarowanie kawałka życia Panu Bogu.
O misjach marzyła od dziecka. To głównie dlatego poszła na medycynę.
Jednak przed wojną świeckich kobiet nie wysyłano na misje. Szanse na wyjazd miały tylko zakonnice. Błeńska wpadła więc na pomysł, żeby wstąpić do zakonu... fikcyjnie. Zdesperowana poszła do jednej z przełożonych i wyznała szczerze, że wstąpi do nich, a jak już pojedzie na misje – to odejdzie.
Potem wybuchła wojna. Błeńska wstąpiła do Armii Krajowej. Po wojnie wyemigrowała z komunistycznej Polski na Zachód, by studiować w Londynie medycynę tropikalną. W roku 1950 spełniło się jej marzenie – jako lekarka pojechała do Afryki.
Trędowatymi zajęła się przez przypadek. – Biskup w Ugandzie, do którego się udałam jako misjonarka, dostał akurat od rządu propozycję otwarcia leprozorium dla trędowatych i podał moje nazwisko. Zostałam więc postawiona przed faktem – opowiada.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Stanisław Zasada